In case of further interest in archive documents please contact gerald.mozetic@uni-graz.at or reinhard.mueller@uni-graz.at
[home]
Istota własności, in: Prawda, nr. 50, 3.12.1883, 591-593
Istota własności.
Ludwik Gumplowicz
591
Osią, koło której się obracają wszystkie i teorye socyalne, jest własność. Poznanie
592
jej istoty powinnoby więc być wstępem, do wszelkiej dyskusyi o zagadnieniach społecznych.
Ryzykując się na zarzut zarozumiałości, powiem z góry, że, zacząwszy od ustawodawstwa rzymskiego, wszelkie prawnictwo wpoiło w nas zupełnie fałszywe pojęcie o własności, którego się pozbyć nie możemy i które wszystkie nasze spory socyalne zepchnęło na błędne tory. Wiekowe wychowanie cywilizacyjne, które odebraliśmy i odbieramy w organizacyi państwowej, tak nas oswoiło z tą instytucyą własności, że uważamy ją za wytwór natury rzeczy, a „filozofia prawa“ i „prawo natury“ uznały ją za wynik osobistości człowieka, jako jego „przyrodzone prawo.“ Szkoła Heglowska, która tak misterne umiała wynajdywać frazesy tam, gdzie brakowało pojęcia, nazwała własność „wcieleniem się osobistości w świat zewnętrzny;“ na pytanie zaś, jak powstała, filozofowie-prawnicy zgodnie odpowiadali, że albo przez „zajęcie“ rzeczy wolnej t.j. nie będącej w niczyjem posiadaniu, albo przez „pracę i oszczędność.“ Istotę zaś własności widziano, według ustawodawstwa rzymskiego, w „możliwości (prawnej) robienia z rzeczą swoją, co się komu (w granicach prawa) podoba.“
Popełniłem tę wielką herezyę względem panujących w Niemczech doktryn prawniczo-filozoficznych, żem całą tę teorye własności nazwał z gruntu fałszywą. Odwołuję się teraz do historyi, twierdząc, że własność wszędzie i zawsze powstała przez podbój i stanowi środek panowania,
Niczem innem ona nie jest, a gdyby tym środkiem nie była, nie miałaby żadnej wartości. Oczywiście nie mówię tu o własności, którą „filozofia prawa“ i „prawo natury“ w sielankowych swoich zapatrywaniach zwykły były przywodzić jako początek tej instytucyi społecznej – o owem „jabłku, które dziki człowiek zrywa sobie, aby głód zaspokoić i które się staje jego własnością.“ Wolne żarty! Z tego jabłka, choćby przy największej ,.pracy i oszczędności,“ nie urosły latifundya możnowładztwa europejskiego, a gdyby istota własności polegała na tem tylko, żeby dziedzic rozległych dóbr mógł z tą „rzeczą swoją“ robić, co mu się podoba, zginąłby marnie z pracy i trudu, a może i z głodu ua milowych obszarach swoich. Nie, prawda historyczna i trzeźwy pogląd w zupełnie innem świetle sprawę tę nam przedstawiają. Wielka własność, podstawa państw europejskich (tak samo jak w innych częściach świata), powstała przez podbój, a istotą zdobytej własności i wartością jej nie była, „możliwość robienia z rzeczą swoją, co się podoba,“ a był i jest stosunek prawny, na mocy którego właściciel panował nad innymi ludźmi i rozporządzał ich siłami według upodobania. Bez tego stosunku prawnego własność niema żadnej wartości! On stwarza dopiero organizacyę państwową, która nakłada na jednych przymus pracowania dla drugich, a więc własność nie jest żadnem „prawem przyrodzonem,“ ani żadnem „prawem natury,“ ale instytucyą a co więcej główną podwaliną państwa. Bynajmniej też nie uwłaczamy jej, przedstawiając w prawdziwem świetle i nie wywodząc od „jabłka zerwanego z drzewa,“ albo z „pracy i oszczędności;“ bo powiedzmy z góry, że bez takiej nie byłoby żądnej własności, a bez tej znowu nie byłoby państwa, bez niego zaś nie byłoby nigdy, nigdzie żadnej cywilizacyi – pozostalibyśmy wiecznie na stopniu pierwotnym dzikich hord. Nie trzeba więc wcale sentymentalnie upiękniać powstania istoty własności, aby instytucyi tej przyznać rzeczywistą a wysoką jej wartość i histryczne znaczenie.
Ale może mi ktoś zarzucić, żą przedstawiam tylko ową własność „pątrymonialną“ średnich i późniejszych także wieków, w których istniała niewola i pańszczyzna; że twierdzenia moje nie odnoszą, się do właści dzisiejszej, która istnieje przy „swobodzie – i jest „wolną.“ Odpowiadam: tylko forma się zmieniła, istotą pozostała ta sama, co za czasów „patrymonialnych.“ I obecnie wszelka własność jest tylko środkiem panowania a różni się chyba tem jedynie od owej „patrymonialnej,“ że dzisiaj w obrębie państwa nie nabywa się za pomocą podboju, ale za pomocą wyzysku – a więc nie gwałtem, ale podstępem – (choć najczęściej prawnym i dozwolonym). Prawda, że dzisiaj, właściciel ziemski nie może fizycznym przymusem zniewolić chłopa do pracy ną korzyść swoją, ale chłop jest do tej pracy zmuszony, bo nie pracując (a nie będąc sam właścicielem, t. j. nie mogąc korzystać z pracy innych) nie mógłby się wyżywić. Tak samo i robotnik w fabryce. Pracuje on niby z „wolnej woli,“ ale mając tylko do wyboru: śmierć głodową, albo pracę dla właściciela kapitału. Jakąż zaś korzyść daje kapitaliście ta jego własność? Gdyby tylko miał tę, jaką mu litera prawa przyznaje: „robienia z rzeczą swoją, co mu się podoba“ – to by przed pełnemi kasami Wertheimowskiemi zginął z głodu. Taka własność, takie posiadanie, taka możliwość dowolnego postępowania z rzeczą swoją a więc ze złotem, srebrem i papierami swoimi, na nic by mu się nie przydała. Własność ma tylko tę wartość dla niego, że na mocy istniejących stosunków prawnych, a więc na mocy organizacyi państwowej, zmusza tysiące rąk, które nie posiadają owych środków, do pracowania na korzyść jego, który je posiada.
Ale jakżeż on przyszedł do tej własności? Skąd wzięły początek to kapitały? Odpowiadam, że jeżeli nie pochodzą w prostej linii od podboju (bo i to być może), to są owocem wyzysku a więc (choć prawnie często dozwolonego) podstępu. Dowód na to twierdzenie nietrudny. Wiadomo, że kapitały są owocem handlu i przemysłu. Wszelki handel i przemysł (ma się rozumieć zyskowny, bo inny nie może się utrzymać) polega na zamianie rzeczy mniej wartującej na więcej wartującą, a więc na wyzysku kupującego przez sprzedającego albo przeciwnie. Obie strony nie mogą zyskać; zyska zawsze tylko jedna, a systematyczny wyzysk, trwając przez czas dłuższy, prowadzi do kapitału. Tak przemysłowiec systematycznem wyzyskiwaniem robotnika staje się kapitalistą; kupiec systematycznem wyzyskiwaniem kupujących, producent systematycznem wyzyskiwaniem konsumentów (za pośrednictwem kupca) itd. Czy z tego wynika, że handel, przemysł, produkcya powinny być wytępione? Bynajmniej, bez nich niema cywilizacyi; godząc się na tę ostatnią, zgodzić się musimy na konieczne jej warunki.
Dzisiejsza więc własność nie jest ani mniej, ani więcej „moralną,“ niż czasów „patrymonialnych;“ istota jej bowiem wśród zmieniających się form zawsze ta sama.
Może więc racyę mają ci, co chcą ją zupełnie znieść? Jeżeli pytanie to postawię w innej postaci, odpowiedź sama się nastręczy. Własność, jak widzieliśmy, jest tylko środkiem panowania jednych nad drugimi. Pytam się, czy ludzie mogliby żyć w jakimkolwiek spokoju i choćby na najniższym stopniu kultury, gdyby nie było stosunku panowania jednych nad drugimi? Zapewne, żyliby – jak buszmeni w południowej Afryce, albo jak patagończycy w południowej Ameryce. Kto nie potępia stanu cywilizacyi, musi uznać państwo, t. j. tę organizacyę, za pomocą której jedni panują nad drugimi, za instytucye zbawienną; jedynym wszakże środkiem owego, panowania, jest instytucya własności, która zatem jest podstawą państwa. Stąd pochodzi że ono musi bronić własności jako podstawy własnego bytu; ktoby zaś chciał znieść ją a nie chcial wyrzec się dobrodziejstw cywilizacyi, winien-by najprzód wynaleźć i podać inny środek, równie skuteczny – panowania nad ludźmi. Czy go znajdą? Wątpię. Bo gdyby istniał, gdyby był możliwy, pownieby już w ciągu dziejów był gdzieś wypłynął na wierzch, gdyż nigdy nigdzie własności nie zbywało na przeciwnikach. Gdzie tylko były państwa, tam były klasy panujące i opanowane, albo – co na jedno wychodzi – gdzie tylko istniała własność, tam były klasy posiadające i nieposiadające.
„Ależ bo to wszystko, co tu o własności prawisz, tyczy się tylko prywatnej, osobnikowej!“ – wołają socyaliści i katedro-socyaliści. „My zaś dążymy do własności zbiorowej, ogólnej, ogółu – która jest zupełnie czemś innem, i niema tych ujemnych, z sobkowstwa płynących stron tamtej.“
Jeżeli zarzut taki czyni mi prawdziwy socyalista, to jest robotnik, niemający należytego pojęcia o rzeczy, który nie potrafi zgłębić przedmiotu naukowo i wszechstronnie a który chciałby zrobić eksperyment socyalny, na którym nic nie traci, pojmuję go i nie dziwię się wcale. Ale jeżeli zarzut ten spotyka mnie z katedr profesorskich, ze strony ludzi uczonych i myślących, którzy przy odrobinie dobrej woli umieliby kwestye tę zbadać, to przyznaję, że tracę zimną krew i łatwo przekraczam granicę dyskusyi parlamentarnej. Bo „własność zbiorowa“ t. j. taka, gdzie ogół ma być właścicielem, jest contradictio in adjecto, sprzecznością, brednią. W pojęciu własności leży wyłączność; jako środek panowania, może ona zawsze tylko być środkiem dla i jednych panowania nad drugimi. Jeżeli, jak to wykazałem, posiada tę tylko wartość, że mi zapewnia usługi innych ludzi na moją korzyść, to nie ma żadnej wartości i przestaje istnieć, skoro ogół jest właścicielem, a więc nikt nikogo z własności tej wykluczyć, a więc w konsekwencyi nikt nikogo do usług dla siebie zmusić, nikt nad nikim panować nie może.
Wszak bardzo szacowną i do życia potrzebną dla każdego człowieka rzeczą jest powietrze. Dlaczegóż niema jego właścicieli, ani kapitalistów, posiadających wielkie zapasy tego dobroczynnego żywiołu? Bo ta własność nie może być wyłączną, z posiadania tej rzeczy nikogo wykluczyć nie można, ogół ją zawsze posiada i do woli używa, to jest własność zbiorowa (Collectiv – czy Gesammteigenthum)! Ha, gdyby wszystkie przedmioty potrzebne do zaspokojenia potrzeb ludzkich miały tę, że tak powiem, socyalno-demokratyczną cechę powietrza, że bez pracy należałyby do ogółu, wtedy istniałaby własność zbiorowa t. j. nie byłoby żadnej, żadnej wyłączności posiadania, wszyscy by wszystko mieli poddostatkiem a więc nikt nikomu by usług nie oddawał, bo one byłyby zbyteczne – słowem istniałaby rzeczpospolita socyalno-demokratyczną. Ale skoro nie wszystkie przedmioty potrzebne do zadowolenia naszych potrzeb mają właściwość powietrza, skoro trzeba pracować, aby je pozyskać, co więcej, skoro bez pracy jednych dla drugich obejść się niepodobna) tedy instytucyą własności a mianowicie prywatnej, osobnikowej jest konieczną, stanowi jedyny środek, za pomocą którego wywieranym być może przymus na jednych pracowania dla drugich. Boć to jasna rzecz, że bez takiego przymusu nigdy by, nikt dla innych nie pracował.
„Ależ jakże możesz przeczyć własności zbiorowej, wlasnośoi ogółu, wołają Adolf Wagner ,Schäffle i inni katedro socyaliści, skoro już mamy przed oczami jej początki i zarody; bo czemże innem jest własność towarzystw akcyjnych, własność państwa, czy tak zwana własność publiczna, jeżeli nie wzorem i żywym przykładem, własności zbiorowej; wszak tylko
593
trzeba dalszego rozwoju tej nowożytnej formy a powstanie z niej własność zbiorowa ogółu (Gesammteigenthum).“
Otóż w tem twierdzeniu leży największy fałsz, jeżeli nie powiem obłuda. Bo trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że własność towarzystw akcyjnych jest zupełnie tak samo osobnikową, pewnej ilości jednostek, jak każda inna i posiada zupełnie tą samą naturę, ten sam charakter, wszystkie te same znamiona i przymioty, jak każda inna prywatna. Własność towarzystw akcyjnych jest, niemniej jak każda inna, wyłączna, mająca wartość swoją przez tę wyłączność; istota jej, tak samo jak każdej innej, polega na tem, że służy za środek do panowania nad innymi, do zjednania sobie pracy a więc do wyzysku innych – bez czego wszystkiego nie miałaby dla towarzystw t. j. dla tej pewnej ilości osobników żadnej wartości. Nie stanowi zatem ona żadnego przejścia do innej formy własności a mianowicie do zbiorowej, bo polega na tych samych warunkach co każda osobnikową, t. j. na możliwości uzyskania za pomocą jej usług i pracy innych, z własności wyłączonych. Podobny wypadek zachodzi z własnością państwa, czyli tak zwaną publiczną. Kto bezprawnie zabierze drzewo z lasu, tak samo pójdzie do kozy, bez względu na to, czy las jest skarbowy, czy akcyjny, czy prywatny; zaś ani dla państwa, ani dla towarzystwa akcyjnego, tak samo jak dla osobnika, własność lasu nic miałaby żadnej wartości, gdyby nie było ludzi wyłączonych z niej, potrzebujących jednak drzewa, wskutek czego właściciele lasu mogą sobie zapewnić pracę i usługę innych ludzi t. j. mają w ręku środek panowania nad innymi.
Twierdzenie więc, że własność towarzystw akcyjnych lub państwa – to już początek zbiorowej, do której niebawem dojść mamy za pomocą katedro-socyalistów, jest niedorzecznością, bo wykazana przez nas jej istota nie zmienia się bynajmniej przez przejście na rzecz towarzystw akcyjnych lub państwa [1] ).
W chwili zaś kiedy ogół stałby się właścicielem, własność przestałaby być sobą, nie mogłaby nadal być środkiem panowania jednych nad drugimi a zatem nie mogłaby nadal podtrzymywać organizacyi państwowej; nastąpiłaby więc anarchia a tem samem powrót do państwowego barbarzyństwa – do stanu dzikiego.
Być może, że to rzecz smutna, ale innego wyboru niema: albo anarchia i barbarzyństwo, albo własność osobnikową, jako środk panowania, zbudowana na niej organizacyą państwowa i cywilizacya – a przynajmniej możliwość cywilizacyi.
Ludwik Gumplowicz.
1Znany ekonomista niemiecki prof. Kleinwächter w najnowszem dziele swojem Die Kartelle. Ein Beitrag zur Frage der Organisation der Volkswirthschaft. (Innsbruck 1883), nietylko przyjął wyłożoną tutaj w zarysie teorye moją własności (porównaj tamże str. 23 — 32) jako uzasadnioną ale co więcej, przyznaje otwarcie, że przekonany moimi argumentami, porzucił dawne „kollektywistyczne“ zapatrywania swoje. Pisze on: „Ich gestehe, dass ich anfänglich selbst auch der im Texte erwänten Anschaung („von einer steigenden Bedeutung und Ausdehnung des kollektiven Eigentums“) gehuldigt habe; Ich wurde jedoch von Gumplowicz eines Besseren belehrt. In einem Gespräche mit demselbem erwähnte Ich der wachsenden Bedeutung jenes kollektiven d. i. staatlichen, kommunalen u. dgl. Eigentlmms, worauf mir Gumplowicz ganz mit Recht erwiderte, das staatliche, kommunale u. drgl. Eigenthum gar kein kollektives Eigenthum im eigentlichen Sinne des Wortes sei.“ (Die Kartelle str. 65 w uwadze).