Mieczysław Pawlikowski (wspomnienie pozgonne), in:
Prawda, nr 1, 2.1.1904, s. 9-10.
Mieczysław Pawlikowski.
(wspomnienie pozgonne).
Z innej strony otrzymujemy następujące słowa:
Kto długo żyje, tego, zanim sam zamrze, powoli odumiera
świat otaczający. Bo światem otaczającym starca nie są młode pokolenia, ale to,
wśród którego sam wyrósł, z którem sam młodsze lata spędzał. Ludzie tego pokolenia,
rówieśnicy – to świat jego. Jeżeli ich przeżywa, z każdym z nich znika kawał jego
świata – w bezdenną otchłań się zapada.
Z takiem uczuciem spoglądam na świeży grób Mieczysława
Pawlikowskiego.
Śmiało powiedzieć mogę: drugiego takiego człowieka, jak on,
równego mu, w życiu nie spotkałem; w szerokim krajobrazie świata mojego była to
postać najjaśniejsza, promieniejąca poezyą, filozofią, a przedewszystkiem prawdą.
Nie wiem, czy go tam historycy literatury między poetów
zaliczają – wszak wierszy nie publikował. Ale jeśli dar obrazowania otaczającego
świata na tle własnych uczuć stanowi poetę –
Pawlikowski był
nim w całem znaczeniu tego słowa.
Pomijam nieliczne, większe utwory jego, jak „Plotki i
prawdy,” które zawsze należeć będą do pereł naszej poezyi satyrycznej Wspomnę tylko
o fraszce, o obrazku powieściowym: „Zgon Napoleona.” Jakież tam ciepło w obrazowaniu
społeczeństwa, jaki żywy koloryt, jaka głęboka obserwacya psychologiczna, a
przedewszystkiem jaka delikatna satyra!
Znałem wielu poetów, nawet jednego z wielkich, który pisał
dużo poematów bardzo sławionych, wielkie „rhapsody” rycerskie, wysoko cenione przez
„miarodajnych” historyków literatury. Jeżeli tego poetę sobie wspomnę, a miałem raz
sposóbność częstego z nim obcowania, kiedy młodym jeszcze byłem, a on już starcem
prawda, miał on dar poetycki, ale ileż w nim było pozy, pozy – bez końca! Znałem i
poetki – autorki licznych tomów wierszy
10
rymowanych. Gdy przeminie
reklama współczesna, przekonany jestem, że późniejsze pokolenia w tem morzu pozy nie
znajda ani kropelki poezyi.
W
Pawlikowskim
nie było ani odrobiny pozy – ani w pismach, ani w życiu! Takich ludzi szukać dziś
trzeba z latarnią Dyogenesa! Bo gdzie dzisiaj niema pozy? Pomijam już
dziennikarstwo, tę uprzywilejowaną jej arenę, gdzie powyżej i poniżej kreski jak
szara gęś się rozpiera, ale przypatrzmy się życiu politycznemu, parlamentarnemu i
pozaparlamentarnemu. Ileż tam fałszu i kłamstwa, ile udawanego patryotyzmu i
lojalności, ile teatralnego współczucia dla „cierpiącej ludzkości” i tym podobnych
komedyj! A już mówcy i mówczynie naszych zgromadzeń ludowych – niech mi wybaczą,
tyle pozy nawet – w gazetach nie znajdzie. Na palcach jednej ręki wyliczyłbym ludzi
bez pozy, których w życiu znałem; pierwszym z najwybitniejszych był Mieczysław
Pawlikowski.
Nie pisał on dzieł filozoficznych, ale był wielkim
filozofem. Ani cienia przesądów, ani cienia zabobonów nie było w tej duszy czystej,
jak kryształ, w tym przenikliwym rozumie. Wszak ludźmi jesteśmy; każdy z nas z
jakiegoś środowiska społecznego wypływa i chcąc niechcąc, bezwiednie jakieś
społeczne przesądy wlecze z sobą, przez życie.
Pawlikowski pod
tym względem był mi zawsze zagadką; był jakby człowiekiem, który z nieba zstąpił i
nigdy po ziemi nie kroczył.
Ale po nad wszystkiem był on człowiekiem prawdy, wobec
siebie i wobec świata. Prawdę wyznawał wszędzie i zawsze, wśród wszelkich
okoliczności. Umiał gorzkie prawdy wypowiadać i najserdeczniejszym swoim. Sam z
drogi prawdy nigdy ani na włos nie zboczył. A to znaczy wiele, jeżeli się zważy, że
długie lata stał w wirze życia publicznego. Co za prawdę uznał, przy tem trwał
mocno, bez względu czy się to tym lub owym podobać będzie, czy nie. To też podobno
nie brakowało mu nigdy przeciwników zaciętych i nieprzyjaciół w pewnych kołach
krakowskich, które nic mogły mu przebaczyć konsekwentnego wyznawania zasad
demokratycznych. Takich ludzi coraz mniej na świecie. Nie dziw, bo coraz ich więcej
zajmuje się polityką, a nie ma zajęcia niebezpieczniejszego dla prawdy, jak
polityka.
Pawlikowski był
rzadkim przykładem człowieka, który nigdy zasadom, raz za słuszne i sprawiedliwe
uznanym, nie sprzeniewierzył się. Przekonań politycznych nie zmieniał; wyrobionym w
młodości, pozostał wierny całe życie. Jest to wielka sztuka, która tylko tym się
udaje, których szczęśliwa gwiazda już w młodości naprowadza na drogę prawdy, a żadne
pokusy ani ambicyi, ani zysków z niej nie spychają.
Pawlikowski był
w tem szczęśliwem położeniu, że prostym szlakiem prawdy mógł iść od młodości do
późnego wieku. Takich ludzi jest bardzo mało: ale na szczęście bywają. Każdy z nich
sterczy po nad masy, jak latarnia morska ponad falami; a rozbitków gotowych zwątpić
w ludzkość widok ich krzepi nadzieją i napawa wiarą.
Taką po nad masy stercząca latarnią morską był Mieczysław
Pawlikowski. Cześć jego pamięci!