Chorwaci i Serbowie, in: Prawda, nr. 44, 1.11.1902, s.
523-523, Nr. 45, 8.11.1902, s. 536-528, Nr. 46, 15.11.1902, s. 546-547
Chorwaci i Serbowie.
(Studyum socylogiczne).
Dziejopisarstwo nigdy nie było nauką, ani dzisiaj jeszcze
nią nie jest. Było zawsze przedstawieniem wypadków w pewnych celach i tendeneyach.
Te cele i tendencye mogły być bardzo chwalebne i mogą takimi być i dzisiaj.
Rozbudzić miłość ojczyzny, uświetnić czyny przodków, wykazać postęp ludzkości,
zbawienność pewnych form politycznych i zgubność innych, kreślić wzrost państwa od
małych początków do świetności i potęgi itp. cele stawiało sobie dziejopisarstwo od
najdawniejszych do najnowszych czaów. Dopiero dzisiaj w ślad za socyologią, która
właściwie nie jest niezem innem, jak teoryą dziejów ludzkich, zaczyna się tu i
uwdzie kierunek naukowy dziejopisarstwa. Kierunek ten nie ma żadnych celów moralnych, że tak powiem, wyłącznie naukowy, tj. chciałby
dociec, jak rozwój społeczny odbywa w rzeczywistości i jakie
prawa rozwojem tym rządzą, ten kierunek socjologiczny dziejopisarstwa możnaby nazwać
amoralnym bo żadnych „moralnych“ celów sobie nie zakłada.
Jest on tak amoralny, jak np. chemia.
Kto się jednak przejął ideą tego socyologicznego
dziejopisarstwa, ten na każdej stronicy panującego dziś bądź heroistycznego, bądź
zwykłego politycznego, bądź narodowego, albo klerykalnego dziejopisarstwa napotka
rażące i w najwyższym stopniu nienaukowe twierdzenia, które dotąd uchodziły i
poniekąd dzisiaj jeszcze uchodzą za prawdy, a jednak są tylko sa urojeniami,
służącemi tendencyom, albo pewnym „prawdom moralnym“. Badacz taki w dziejopisarstwie
napotka bardzo dużo „moralności“, ale bardzo mało prawdy. Jeżeli dzejopisarstwo
wieków średnich i nowszych czasów kazało ludom przywędrować z Azyi do Europy, to i w
tem opowiadaniu tkwiła pewna myśl moralna: tendencji a przedstawienia wszystkich
ludów jako jednej wielkiej rodziny, a zatem wszystkich ludzi, jako braci. Ale
opowiadanie takie nie może uchodzić za naukowe, choćby dlatego, że o tem nic nie
wiemy, a bardzo dużo faktów antropologicznych przemawia przeciw takiemu
zapatrywaniu.
Niemniej takie opowiadanie, przez tyle wieków powtarzane,
wywarło tak silną suggestyę na umysły historyków europejskich najnowszej nawet doby,
że taki
Palacki np. opowiada o przywędrowaniu Czechów do Europy z Azyi tak, jak
gdyby to był fakt naukowo stwierdzony. A i historycy niemieccy powtarzają ciągle tę
samą bajkę o przywędrowaniu Niemców z Azyi i wędrówce ich coraz dalej na zachód,
przyczem w miarę posuwania się ich w tym kierunku, tuż za nimi wędrujący Słowianie
zajmować mieli opuszczone przez nich siedziby. Świeżo nawet czytałem w jednej z
rozpraw
Piekosińskiego,
ogłoszonej przez Akademię Umiejętności w Krakowie
[1]
, że „kiedy Lechici polscy,
prawdopodobnie w I wieku po Chrystusie. objęli w posiadanie ojczyznę naszą,
mianowicie kraj położony pomiędzy Wisłą, Odrą, Notecią a Karpatami, nie zastali tu
żadnych zgoła autochtonów: kraj był dziki, ręką kultury nietknięty... więc chociaż
polscy Lechici podczas pobytu swego w Azyi itd, itd.
Znane są wielkie zasługi
Piekosińskiego
na polu sfragistyki, numizmatyki, heraldyki i prawoznawstwa polskiego, ale niech
wybaczy szanowny historyk: przypuszczenie, jakoby jacyś „polscy Lechici“ w VI wieku
objęli ojczyznę naszą, jako kraj „bez autochtonów,“ a więc pusty i dziki, ręką
kultury nietknięty, jest zgoła nienaukowe, powiedziałbym śmieszne. Niezliczone
wykopaliska dowodzą, że kraj między Bałtykiem a morzem Czarnem był zaludniony już za
czasów, poprzedzających erę chrześciańską; o zaludnieniu krajów tych świadczą
historycy greccy od
Herodota; drogi
handlowe szły przez to kraje w pierwszych wiekach po Chrystusie: znali historycy i
geografowie rzymscy, znał
Tacyt ludy tych
krajów, znali je geografowie pierwszych wieków ery naszej. Jeżeli więc takie
twierdzenia, jak wspomniane
Piekosińskiego,
powtarzają się ciągle jeszcze i to w publikacyach akademickich, dzieje się to
skutkiem świadomej lub bezwiednej tendencyi „moralnej“ lub też poprostu suggestyi,
powstałej przez powtarzanie nieustanne takich, pierwotnie świadomo–tendencyjnych,
bajek. O przywędrowaniu z Azyi mówiliśmy już: jest to poprostu suggestya, wywołana
wiekowem powtarzaniem podań. W opowiadaniu o objęciu „kraju pustego“ leży
nieświadomie może tendencya wykazania, że odbyło się to w drodze legalnej. Prof.
Piekosiński, jako prawnik, pamięta dobrze reguły prawa rzymskiego:
res nullus cedit primo occupanti, to znaczy, że rzecz
opuszczona staje się własnością pierwszego, który ją obejmuje! Chcąc zatem objęcie
ojczyzny przedstawić jako akt legalny, każe jej być pustą w VI wieku po Chr., aby
„polskim Lechitom“ (?) nie można było narzucić jakiejś zdrożności lub nielegalności
przy objęciu tego kraju. Powtarzam, to wszystko są bardzo „moralne“ tendencye,
zwłaszcza własnego kraju i narodu: ale to nie jest naukowe przedstawienie, pomimo,
że się znajduje w publikacji akademickiej. Oczywista, że prof.
Piekosińskiemu
nie można z tego powodu robić żadnego zarzutu: bo nie jest on jedyny, który głosi
takie zapatrywania historyczne. Wskutek wielowiekowego wpływu, jak i również wskutek
tendencyi patryotycznych, pełno jest takich i tym podobnych, naukowo biorąc,
niedorzecznych twierdzeń u wszystkich prawie dziejopisarzów, nawet najznakomitszych,
wszystkich krajów europejskich. Bo, jak powiadam, dziejopisarstwo nigdy nie było i
nie jest nauką, ale raczej polityką albo poezyą, najczęściej jedną i drugą, to
znaczy poezyą polityczną.
Nie trudno by było na poparcie zdania tego przywieść
przykłady z dziejopisarstwa wszystkich wieków i wszystkich narodów, odkąd i gdzie
tylko pisano historye: poprzestanę dziś tylko na jednym przykładzie, dosyć
charakterystycznym, a o tyle aktualnym, że dotyczy dwóch narodów, które świeżo
przypomniały się światu gwałtownym wybuchem odwiecznej, głęboko zakorzenionej
nienawiści wzajemnej. Mam na myśli Serbów i Chorwatów.
Wszyscy historycy słowiańscy, nie wyjmując specyalnych
historyków serbskich i chorwackich, opowiadają początek państw serbskiego i
chorwackiego w następujący sposób, opierając się przytem na źródłowem świadectwie
cesarza Konstantyna
Porfyrogenety.
„Około r 635 po Chr. szczep słowiański Chorwatów przybył do
kraju między rzekami Kulpą, Cetynią i Verbasem, powołany w te strony przez cesarza
Herakliusza w celu zwalczenia i wypędzenia Awarów, którzy przedtem te
kraje byli zajęli. Dawną ojczyzną szczepu chorwackiego była Cała Chrobacya na
północnej stronie Karpat. Udało się Chorwatom pobić Awarów, poczem cesarz
Herakliusz oddał im te kraje w posiadanie. Od tych Chorwatów pochodzą
dzisiejsi Chorwaci. W podobny sposób krótko po Chorwatach do krajów między Dunajem,
Morawą a Dryną przybył inny szczep północno-słowiański, Serbowie z kraju Sorbów w
późniejszych Łużycach, i dał początek narodowi serbskiemu.“
Całe to przedstawienie socyologowi z góry wydać się musi
bardzo podejrzanem. Bo przedewszystkiem fałszywem jest w ogóle przedstawienie
wędrówek ludów w taki sposób, jakoby całe szczepy wędrowały z kraju do kraju i jedne
po drugich zajmowały kraje, opróżnione od poprzedniej ludności. Ani więc Awarowie
nie zajmowali krajów później serbskich i chorwackich tak wyłącznie, że po ich
wypędzeniu posiadane przez nich siedziby zostały się puste, ani też z Białej
Chrobacyi i Sorbii łużyckiej nie mogło przybyć tyle ludu, aby kraje te w zupełności
osiedlić i dać początek dzisiejszym Serbom i Kroatom. W wiekach średnich, podczas
tak zwanych wędrówek ludów, rzeczy zupełnie innym trybem się odbywały. Nie ludy
całe, nie szczepy wędrowały, kraje nie pustoszały nigdy całkowicie, aby się potem
nanowo przybyszami obcymi zapełnić: takie pojmowanie owych „wędrówek ludów“ jest
najmylniejsze. Zawsze i wszędzie bywa rodzaj ludzi, lgnących do gleby ojczystej,
póki ich ostatnia nędza, głód albo gwałt z kraju nie wypędzą; zawsze i wszędzie
jednak zjawia się i taki rodzaj ludzi, którym „tam ojczyzna, gdzie dobrze.“ Do tej
kategoryi należały w wiekach średnich te niezliczone drużyny wojowników germańskich,
które wałęsały się po całej Europie od krajów skandynawskich aż do południowych
koń
524
czyn Grecyi, Włoch i Hiszpanii. Nosiły one najrozmaitsze nazwy:
Normanów, Gotów, Burgundów, Herulów, Bugów, Waregów itd. Te drużyny wojowników
najeżdżały najrozmaitsze kraje europejskie, czyniąc wyprawy morzem, rzekami i lądem,
a szukając wszędzie nie
ziemi, którąby chcieli uprawiać, ale
ziem zaludnionych, nad któremiby mogły
panować. Gdzie im się to udało, tam zostały one klasą panującą która
zdobyty kraj zaludniony pomiędzy siebie rozdzieliła i póty panowaniem tern się
cieszyła, póki przez inną, silniejszą drużynę, nie została wyrugowana. W wielu
jednak krajach udało im się osiąść na dobre i panowanie swoje przez wieki utrzymać,
jak np. Frankom we Francyi i Niemczech północno–zachodnich, Wizygotom w Hiszpanii,
Normandom w Anglii itd. itd. W krajach zajętych stanowili oni
szlachtę, która najczęściej z czasem przejmowała język i narodowość ludów
podbitych. Otóż „Chorwaci“ i „Serbowie,“ których wezwał cesarz Herakliusz na pomoc
przeciwko Awarom, byli to oczywiście wojacy, panowie, którzy w Białej Chrobacyi i w
Łużycach należeli do klasy panującej, a pochodzili z tych germańskich drużyn
wojowniczych, które od kilku wieków panowały w krajach nadwiślańskich i
nadłabańskieh.
(C. d. n.)
II.
Nacóżby zresztą ces.
Herakliusz
miał wzywać chłopów–rolników, nieznających się na rzemiośle wojennem? Takich
miał zawsze poddostatkiein w krajach bałkańskich, w Iliryi naddunajskiej. Takich
nie potrzebował. Ale cesarstwo wschodnio–rzymskie potrzebowało zawsze
żołdnierzy, czyli żołnierzy dla zwalczania różnych swoich
wrogów, napadających na prowincye rzymskie, pustoszących i plądrujących
poddanych rzymskich. Takimi wrogami były po kolei różne szczepy huńskie, a w
pierwszej połowie VII wieku Awarowie, którzy swoje zagony zapuszczali na
półwysep Bałkański aż do Dalmacyi. Przeciwko takim wrogom cesarze bizantyńscy
używali chętnie różnych germańskich drużyn wojowniczych, biorąc je na swój żołd,
tak np. w IX i X wieku Waregów–Russów, o czem szeroko traktuje historyk
Kunik w dziele swojem o Rosjach skandynawskich. Około r. 635 cesarz
Herakliusz wezwał takie drużyny przeciwko Awarom z Chrobacyi i Serbii
łużyckiej (podobno także z kraju Bojków w dzisiejszej Galicyi wschodniej).
Drużyny te, osiadłe od kilku wieków w tych krajach a pochodzące
najprawdopodobniej od Gotów, po dawnem państwie Gockiem Hermanrycha, rozbitem
przez Hunnów w IV wieku po Chr., przybrały nazwy od krajów swych, a więc w
Chrobacyi nazywali się Chrobatami, a w Sorbii – Sorbami czy Serbami
[2]
). Za usługi wojenne przeciw Awarom rząd bizantyński oddał
kraje, zajęte i opanowane przez Awarów, a po ich pobiciu wymienione drużyny
rycerskie zajęły te kraje, jako nowe klasy panujące, i dały początek późniejszym
„państwom,“ które od nich znowu nazywano Chorwacyą i Serbią. Ponieważ jednak
historycy, zwłaszcza
537
średniowieczni, traktowali lud poddany
wszędzie jako
quantité négligeable, a zajmowali się
wszędzie tylko „panami,“ nic dziwnego więc, że zapisywali tak, jak to uczynił
Konstanty
Porfyrogeneta, że „Chorwaci i Serbowie'“ przybyli około r. 640 do
Chorwacyi i Serbii. I w tej też formie wiadomość ta przeszła do późniejszych
historyków aż do najnowszych czasów.
Dopiero dzisiaj, kiedy powstała nowożytna naukowa,
lingwistyka słowiańska, slawiści znaleźli się w dziwnym kłopocie. Znachodzą oni
bowiem w krajach chorwackich i serbskich liczne
dowody
istnienia języka i ludu słowiańskiego w czasach, poprzedzających wrzekome
„przybycie Chorwatów i Serbów do późniejszej ich ojczyzny.“ Jakże to być może,
pytają się zdziwieni ci, którzy, opierając się na świadectwie Konstantego
Porfyrogenety, nie przypuszczają, aby przed r. 635 byli tam jacyś
Chorwaci lub Serbowie? Zwłaszcza na polu dyalektologii słowiańskiej
przypuszczenie tak późnego przybycia Chorwatów i Serbów nad Dunaj, Bałkan i do
Dalmacyi sprawiało niemało trudności. Słynny
Kopitar
przypuszczał (1838) „pierwotną jednolitość Słowian w Panonii, Dacyi i na
Bałkanach“ (w czem poniekąd miał zupełną racyę), w którą to jednolitość
„późniejsi przybysze Chorwaci i Serbowie klinem się wbiwszy przełamali.“ W
podobny sposób i
Miklosicz
tłumaczy sobie różnicę lingwistyczną między serbo–chorwackim językiem a
narzeczami „illiryjskiemi.“
Miklosicz.
wyodrębnia zarazem Serbo–Chorwatów, jako oddzielny żywioł
etniczny, od reszty Słowian bałkańskich, których Bizantyńcy nazywają
„Sklabenoi.“ Oczywista, że to zdanie
Miklosicza
poparte jest przez „świadectwa historyczne“ Konstantyna
Porfyrogenety.
Tymczasem fakty lingwistyczne z takiem pojmowaniem
stosunku etnicznego między Serbo–Chorwatami a resztą Słowian południowych
zostają w rażącej sprzeczności. Język bowiem Serbo–Chorwatów w porównaniu z
innemi narzeczami południowo–słowiańskiemi nie wykazuje bynajmniej żadnej
odrębności zasadniczej. Przeciwnie, przejścia dyalektyczne między językiem
serbo–chorwackim a narzeczami sąsiednich szczepów słowiańskich są tak
drobnostkowe, tak żadnej większej luki nie wykazujące, że przypuszczenie, jakoby
Chorwaci i Serbowie, jako obcy, z dalekiej północy, z po za Karpat pochodzący,
jakkolwiek słowiańskie szczepy, w VII w. dopiero nagle się, między Słowian
południowych wcisnęli, jest zupełnie niemożliwe.
Jakżeż więc pogodzić świadectwo Konstantyna
Porfyrogenety z niezbitymi i jasnymi faktami lingwistycznymi? Otóż
genialny slawista
Jagić jednem
cięciem stara się rozciąć ten węzeł gordyjski.
[3]
) Wykazawszy bowiem dowodnie, na podstawie
faktów lingwistycznych, że Słowianie południowi zajmowali siedziby na półwyspie
Bałkańskim dawno przed VII wiekiem (w czem najzupełniej ma racyę) powiada
poprostu że – Konstanty
Porfyrogeneta bajki plecie! „Opowiadanie Konstantego jest pełne
sprzeczności“ – powiada
Jagić, – a zatem
nieprawdziwe! „Ziarnko prawdy, które zawarte być może w Konstantynowem
opowiadaniu,“
Jagić w ten
sposób sobie tłomaczy, że „Słowiawianie siedzieli przed VII wiekiem już na
półwyspie Bałkańskim pod panowaniem Awarów, z
którymi tam
przybyli. W skutek ucisku doznawanego od Awarów jeden ze szczepów
południowo-słowiańskich noszący nazwę Chorwatów (?) wszczął powitanie, które się
udało. Przez zwycięzkie powstanie ten szczep Chorwatów stał się panującym, a
państwo całe przyjęło odtąd nazwę Chorwacyi, tak samo jak Serbowie nad Morawa,
Bułgarowie nad dolnym dunajem, Rosyanie nad Dnieprem. Czesi nad Mołdawą i Łabą,
uzyskawszy panowanie, nazwę swą szczepową nadali swym państwom.“ Tłomaczenie to
Jagića ma w każdym razie tę zasługę, że raz na zawsze zrywa stanowczo
z fałszywą tradycyą, jakoby Chorwaci i Serbowie dopiero w VII w. przywędrowali
byli na półwysep Bałkański. Przyzna jednak znakomity slawista, że przecięcie
węzła gordyjskiego nie jest jeszcze rozwiązaniem kwestyi naukowej, a już wcale
chyba nie jest naukowo uzasadnionem zastąpienie wrzekomej bajki
Konstantynowej dowolnym, niczem nie popartym wymysłem o powstaniu szczepu
Chorwatów i jego zwycięztwie, o jakim w źródłach niema nigdzie najmniejszego
śladu!
Na innem miejsefu swej rozprawy prof.
Jagić powiada że nie jest historykiem i że rozwiązanie wymienionego
zagadnienia historycznego (migracyi Chorwatów i Serbów), pozostawia on
historykom. Jest to zbyt wielka skromność znakomitego slawisty, który zarazem
jest dość tęgim historykiem i nie dla braku erudycyi historycznej nie potrafi
rozstrzygnąć sprawy, ale dlatego że, jak wszyscy historycy,
nie jest socyologiem. Grdyby nim był, rozwiązanie powyższego
zagadnienia – nie nastręczyłoby mu żadnej trudności, i nie potrzebowałby się
uciekać do zadawania kłamu opowiadaniu
Konstantyna i do zastąpienia opowieści jego hypotezą, o jakimś
„powstaniu,“ o którem nigdzie najmniejszego nie ma śladu. Socyologia bowiem wie
dobrze, że – całe szczepy nie wędrowały w średniowieczu europejskiein, jeno
drużyny wojaków, dla których w dotychczasowych siedzibach brakło wygodnego
pomieszczenia wychodziły na zdobycz, aby gdzieindziej znaleść „panowanie,“ tj.
własność ziemską wraz z poddanymi. Drużyny te szły za zdobyczą, by najazdem
zdobyć sobie kraje nie puste, ale ładne. W tym razie cesarz
Herakliusz, potrzebując pomocy przeciw Awarom, sprowadził sobie tych
wojaków z po za Karpat, oddawszy im kraje słowiańskie, tj. ziemie zaludnione,
które sobie dawniej byli zdobyli Awarowie.
W skutek mylnej swojej konstrukcyi historycznej, prof.
Jagić zmuszony jest także zaprzeczyć istnieniu Białochrobacyi, którą
nazywa „krajem fantazyjnym.“ I w tem myli się grubo: istnienie Białochrobacyi na
miejscu późniejszej Małopolski jest historycznie udowodnione. Co więcej,
wzmianka o Białochrobacyi na północ od Karpat jest jednym dowodem więcej, że
Konstanty
Porfyregeneta nie „pisze bajek,“ jak sądzi prof.
Jagić, ale czystą
prawdę, bo, zważywszy wszystkie okoliczności uboczne, staje się prawdopodobnem,
że „panowie“ z Białochrobacyi i Serbii, którym już za ciasno się robiło w
dotychczsowych siedzibach, potrzebowali jakichś nowych zdobyczy, nowego nabytku,
podboju. Kłopoty cesarza
Herakliusza z
Awarami przyszły im w sam raz. Potomkowie Gotów, niegdyś przybysze z dalekiej
północy nad brzegi Łaby, Wisły i pod Karpaty, pośpieszyli teraz nad Dunaj i pod
Bałkany, goniąc zawsze za tem samem – za panowaniem, za zdobyciem ziemi
ludnej i urodzajnej. I
ci to
„Chorwaci“ i „Serbowie“ przybyli koło r. 635 na półwysep Bałkański i
zapanowali nad tamtejszą ludnością słowiańską.
O tyle więc relacya Konstantyna
Porfyregenety zawiera prawdę, lecz jej właściwe znaczenie odsłaniają nam
dopiero zdobycze socyologii nowożytnej, mianowicie ten pewnik, że nigdzie nie
było
państwa, gdzie nic było: panów i poddanych, którzy
nadto byli zawsze
różnego pochodzenia. Że się rzecz i w
danym przypadku, tak miała, na to mamy jeszcze dalszy dowód czysto
socyologiczny. Znajdujemy bowiem w Chorwacyi i Serbii
szlachtę i
szlachecką posiadłość wiejską
(„obszarników“!), która najzupełniej w taki sam sposób jest organizowana, jak
wszędzie, gdziekolwiek drużyny wojownicze podbijają obcy kraj i ujarzmiają
ludność tubylczą. Organizacya społeczna szlachty tej w „plemienia“ i rody
herbowe utrzymała sie częściowo u Chorwatów
jeszcze do dnia
dzisiejszego. W Serbii zaś, gdzie za panowania tureckiego część
szlachty przeszła na wiarę mahometańską (Begowie), aby utrzymać posiadłości
swoje i stanowisko społeczne, zachował się cenny pomnik prawodawczy, „zakon cara
Duszana“ (z r. 1349). Widzimy w nim ustanowioną zupełnie taką samą
uprzywilejowaną większą własność ziemską, jaka tworzy się wszędzie wskutek
najazdu i podboju, z której
istnienia zatem najpewniejszy
daje się wyprowadzić wniosek 0do sposobu jej
powstania.
Gdybyśmy nie posiadali żadnego innego świadectwa historycznego, i tylko ten
jeden się był zachował „zakon cara Dnszana,“ byłby on dostatecznym dowodem, że
„Serbowie,“ którzy w VII wieku zajęli kraj między Morawą a Dunajem, była to
drużyna zdobywców, która, ujarzmiwszy lud tubylczy, kraj między siebie
podzieliła.
Oczywista, że historycy serbscy, tak samo jak historycy
innych narodów, starają się ten fakt najazdu, ile możności, zatrzeć i
przemilczeć. Czynią oni to w bardzo chwalebnej może tendencyi
narodowo–patryotycznej, której jednak socyologia podzielać nie może, bo
socyologia jest nauką. Serbscy historycy nie mogą oczywiście i nie chcą przyznać
faktu, że szlachta serbska pochodziła od obcych najeźdców. Uciekają się więc w
celu wytłomaczenia powstania szlachty serbskiej do ulubionego także w innych
krajach sielankowego opisu, jak to lud „zasłużonych swoich i najcnotliwszych
mężów wybrał sobie na szlachciców.“ Powiastki takie, mimo całej swej naiwności,
znajdują zawsze wiarę w każdym narodzie, zwłaszcza co do własnej szlachty. Co do
obcej, chętnie przyznaje się fakt o jej powstaniu przez najazd, np. w Anglii, w
Hiszpanii itd. Ale o własnej szlachcie historycy narodowi zawsze znajdą wiarę,
twierdząc, że powstała z pośród ludu, przez „wybór“ na urzędy i godności, że
powstała ze „starszyzny zasłużonej“ itp. sielankowe procedery.
To też historyk serbski,
Kallay, w ślad
za innymi historykami serbskimi, podaje nam następujący romans
patryotyozno–fantastyczny:
„Czy Serbowie organizacyę swoją społeczną przynieśli z
dawnych swych siedzib, czy ją dopiero rozwinęli w nowej swej ojczyźnie, jest dla
nas obojętnem (!). Nie ulega jednak wątpliwości (?), że kilka zadrug, zachowując
całą swą niezależność, łączyło się w większy związek; nazwany rodem. Obszar
takiego rodu nazywano żupą. Podobnie jak „starjeszyna“ kierował sprawami
zadrugi, tak samo i żupa miała swojego naczelnika,
żupana, którego
prawdopodobnie (!?) wybierały sobie
zadrugi albo raczej starjeszyny (najstarsi) zadrug, uwzględniając przytem
wiek i
zasługi...“ Otóż to
pierwotnie wybieralne żupaństwo – powiada
Kallay, stając
się dziedzicznem w pewnych rodzinach, podniosło je do stanu szlacheckiego.
„Serbska szlachta zatem pochodzi od tych
wybranych (!)
naczelników w taki sposób, że ta wybieralność stałą się dziedziczną w
poszczególnych rodzinach...“
[4]
). W dalszym ciągu tych wywodów
pisze znów ten sam historyk: „Jak we wszystkich państwach Europy, znajdujemy
także różnicę stanową, która powstaje między poszczególnemi klasami narodu przez
uprzywilejowane wykonywanie pewnych praw, z drugiej zaś strony przez brak tych
praw. Powyżej już powie
538
działem, w jaki sposób wytworzyła się ta
klasa narodu, którą najtrafniej nazywać można szlachtą. Niemniej powtórnie już
wskazałem, że szlachta serbska, pomimo niektórych pozornych punktów stycznych ze
płachtą feudalną Europy zachodniej, nie może być za taką uważana (?). Początku
bowiem szlachty serbskiej szukać należy w
wyborze, przez
który jednostki z pośród równouprawnionych powołane zostały do pewnych urzędów.
Jest rzeczą naturalną, że faktyczne wykonywanie praw, połączonych z takim
urzędem, nadawało jednostkom znaczenie, zapewniające im pewne przywileje,
niepołączone pierwotnie z urzędem, na który zostały powołane. I również
naturalną jest rzeczą, że przywileje te i prerogatywy w tych rodzinach, w
których się ustaliły, stały się z czasem dziedzicznymi“
[5]
).
Przedstawienie powyższe początku szlachty serbskiej
napisane jest zupełnie według modły, używanej we wszystkich państwach
europejskich, które powstały na zasadzie najazdu i podboju przez obcy szczep
wojowniczy. W większej części tych państw, w upłynionych wiekach, cudzoziemskość
pochodzenia uchodziła za zaszczyt, za odznaczenie rodów szlacheckich, bo
cudzoziemskość ta odróżniała rody od motłochu krajowego. Tak np. Frankowie
wywodzili się z Troi, co miało znaczyć,
że nie należą do
pospólstwa krajowego, że nie mają nic wspólnego z „ludem.“ Wiadomo
także, że i u nas Paproccy i Niesieccy czcili rody szlacheckie, wywodząc je z
Włoch, Hiszpanii, Francyi i Bóg wie skąd, co w każdym razie wskazuje, że
tradycye rodowe i w Polsce nie tkwiły w ludzie tubylczym. Dopiero z pojawieniem
się idei narodowościowej w Europie
moda się zmieniła.
Zaczęto wywodzić szlachtę, jak to czyni
Kallay, z pośród
„równouprawnionych“ (według teoryi
Rousseau)
przez wybór „najlepszych,“ w nagrodę za różne „zasługi.“ Stąd poszło, że w
Prusiech „junkrów“ nieraz nazywano oficyalnie „wyborowymi“ – „die Besten der
Nation“ „elitą narodu.“ Dziejopisarstwo zaś europejskie przyjęło tę metodę, a
pojawiające się tu i owdzie zdania, że szlachta pochodzi od najeźdźców,
odpierano znowu jako niepatryotynzne i rewolucyjne.
(D. n.)
III.
Faktów socyologicznych żadne tendencyjne
dziejopisarstwo ani obalić, ani unicestwić nie może. Zamilczane przez wieki, po
wiekach na jaw wychodzą. Dzisiaj jest to poprostu śmiesznem szukać początku
szlachty, jak to
Kallay czyni, „w
wolnych wyborach“ (czemu nie w powszechnem głosowaniu, to byłoby jeszcze
modniej?). Dzisiaj nikt nie uwierzy, że szlachta serbska, wytworzyła się w
powolnym rozwoju, w którym „jednostki z pośród równouprawnionych wybrane na
naczelne urzędy,“ z czasem przez dziedzictwo urzędów w ich rodzinach stały się
klasą szlachecką, i że tym sposobem, w powolnym rozwoju z masy równouprawnionych
wyłonił się stan „najszlachetniejszych i najlepszych,“ jako stan szlachecki. Nie
robimy
Kallayowi
zarzutu z tego sposobu przedstawiania: poszedł on tylko za szeroko
rozpowszechnioną metodą
dziejopisarstwa, które nie ma nic
wspólnego z nowoczesną metodą, badań ścisłych i nie było nigdy ani nie jest –
nauką. Prawda, że tam, gdzie o powstaniu państwa
istnieją wiarogodne świadectwa, dziejopisarstwo to zmuszone jest opowiadać
fakta, niedające się przemilczeć. Po długich latach zaciętych sporów musieli w
Rosyi „sławomani“ pogodzić się z faktem założenia państwa rosyjskiego przez
skandynawskich Rossów (
Kunik), a
założenie Anglii dzisiejszej przez Normanów nie mogło wogóle nigdy być
zaprzeczonem, dla zbyt wiarogodnych świadectw historycznych. Takie natomiast
sielankowe przedstawienia początków państwa i szlachty, jakie nam podaje
Kallay, znajdujemy wszędzie tam, gdzie o początkach państwa
nie mamy wiarygodnych świadectw, wszędzie tam, gdzie np.,
jak powiada
Kallay,
„pierwsze wieki historii (serbskiej) są ciemne.“
Dziwna atoli rzecz Udzii tylko „pierwsze wieki historyi
są ciemne“, tam państwo i szlachta tworzą się w powolnym rozwoju, tylko tam,
gdzie mamy niezbite dowody historyczne, tam rzeczy odbywają się mniej
sielankowo. Co za fatalny przypadek! Ale pytanie, czy nauka wierzyć może w te sielanki, komponowane przez historyków
patryotycznych, w te „ciemne wieki“? Nie! Socyologia ma inne kryterya, według
których tworzy sobie zdanie co do zajść w takich „ciemnych wiekach.“
Mianowicie następujące:
Po pierwsze, trzymając się zasady prawidłowości zjawisk
społecznych, socyologia z niezliczonych, wiarogodnemi świadectwami historycznemu
stwierdzonych faktów zakładania państw za pomocą najazdu i podboju, musi
wyprowadzić wniosek, że i te państwa, których początki przypadkowo pokrywa
tajemnica dziejowa (często sztucznie stworzona przez zniszczenie świadectw
historycznych) nie w inny sposób powstały. Wyprowadzając z licznych znanych
faktów wniosek co do niektórych nieznanych zjawisk tego samego rzędu, socyologia
trzyma się tej samej metody, za pomocą której nauka wogóle ze zjawisk czasów
historycznych wyprowadza wnioski, skierowane wstecz ku czasom przedhistorycznym,
i za pomocą której w różnych dziedzinach nauki, np. na polu geologii, osiągnięto
tak znakomite wyniki.
Powtóre. Ważniejsze jeszcze kryteryum dla rozjaśnienia
faktów, które zaszły u kolebki państwa i dla odgadnienia sposobu, w jaki
powstała szlachta pierwotna choćhy w „zupełnie ciemnych“ wiekach, stanowi
porządek prawny i organizacya społeczna państwa w wiekach późniejszych,
szczególnie zaś formy własności gruntowej szlacheckiej i stanowisko ludu
poddańczego. Gdziekolwiek bowiem natrafiamy na formę
uprzywilejowanej własności ziemskiej szlacheckiej, tam z matematyczną
pewnością orzec możemy, że taka forma własności jest dziełem najazdu i podboju.
Istnienie zaś takiej własności ziemskiej najwyraźniej zaświadcza „zakon Cara
Duszana“ w Serbii. Ustawa ta, pochodząca z r. 1349, zawiera postanowienia prawne
co do wielkiej własności ziemskiej, której posiadacze tworzą osobny stan
uprzywilejowany. Własność ta („Basztina“) wolną jest od wszelkich podatków, a
posiadacze jej obowiązani są tylko do osobistej służby wojskowej w przypadku
wojny. Nabywać ją mogą tylko „wlastitiele,“ tj. ludzie stanu szlacheckiego
[6]
).
Lud zaś osiadły na „Basztinach,“ poddany jest „wlastitelowi“ i obowiązany do
robót, poddańczych (pańszczyźnianych).
Slawiści lingwiści nie rozstrzygnęli jeszcze kwestyi,
co znaczy właściwie wyraz „Basztina,“ Sądzę jednak, że zagadnienie to jest dość
proste; wyraz ten pochodzi od „baszta,“ co znaczy budynek warowny, dwór
obwarowany, jaki tylko szlachcie wolno było stawiać w swoich dobrach. To prawo
stawiania zamków i dworów warownych i w innych krajach służyło tylko szlachcie.
Na gruncie nieszlacheckim (który w zakonie cara Duszana nazywa się „pronia“)
dworów takich, rzecz oczywista, nie było wolno stawiać.
[7]
)
457
Taki porządek prawny, taka organizacja
własności ziemskiej wszędzie i zawsze następowała tam, gdzie najeżdzcy,
opanowawszy kraj, ujarzmili ludność. Spotykając więc w Serbii taką organizacyę,
możemy z pewnością wnioskować, że poprzedził ja najazd i podbój.
Cały szereg instytucyj prawnych, przeznaczonych do
podtrzymania głównej organizacyi szlacheckiej, takich samych, jakie znajdujemy w
innych państwach europejskich, zbudowanych na podboju, np. w Anglii i Węgrzech,
mamy także w „zakonie cara Duszana“: te ustawy i przepisy serbskie przypominają
nam żywo podobne ustanowienia germańskich (leges
barbarorum, jako też instytucye innych średniowiecznych państw
europejskich.
Podobieństwa te nie są przypadkowe, ale są naturalnymi
skutkami tych samych przyczyn: jeżeli tę samą organizacye własności szlacheckiej
znajdujemy u Franków, Burgundów, Wizygotów, Bawarów, którzy byli najeźdźcami i
założyli państwa na zasadzie podhoju, to z istnienia takiej samej organizacyi w
Serbii wnioskować musimy, że ci „Serbowie,“ którzy zajęli Serbię w VII wieku,
nie byli niczem innem, jak najeźdźcami, którzy przy pomocy cesarzów
bizantyjskich ziemię tę zajęli i lud tamtejszy ujarzmili. I tak samo, jak
założenie wszystkich tych państw odbyło się na jedną modłę, tak też rozwój ich
społeczny wydał podobny skutek, mianowicie wytworzył odrębne narodowości,
serbską i chorwacką. Odbyło się to w taki sposób, ze polączone w odrębnych
organizacyach państwowych ludności najrozmaitszego pochodzenia, ulegając przez
ciąg wieków wspólnym wpływom państwowym, losom historycznym, przyjąwszy i
wykształciwszy wspólny język i wspólną religię, przyszły do poczucia wspólności
narodowej, wy rosły na wspólnej ziemi „ojczystej“ – słowem, odbył się proces
unarodowienia ludności, objętej przez wieki wspólną organizacyą państwową. Tak
więc dzisiaj czuja się jako odrębne narodowości Serbowie i Chorwaci, jako „rasy“
odrębne, choć niemi nie są w znaczeniu antropologicznem, a tylko w znaczeniu
politycznem. Jako takie odrębne zbiorowości, każda z nich ma swoje interesy
zbiorowo-egoistyczne, a ponieważ z sobą sąsiadują, a każda dąży do jak
największej potęgi i rozwoju sił swych, powstaje więc nieunikniona rywalizacya i
„walka ras.“ Ta walka wytwarza wzajemną nienawiść, na której tle najdrobniejsze
odcienie „właściwości narododowych“ stają się „nieprzebytemi przepaściami“
między jedną a drugą „rasą.“
Mają w gruncie rzeczy Serbowie i Chorwaci ten sam
język, u jednak istnieją dwie literatury i rywalizacya
ich wzajemna. Ale bo tez strasznie się różnią te dwa piśmiennictwa: jedno używa
zgłosek łacińskich, a drugie kirylicy! Dalszą „nieprzybytą przepaść“ między temi
dwiema „narodowościami“ stanowi religia, a raczej obrządek. Chrystusową religię
wyznają oba narody, ale Serbowie podlegają metropolicie Belgradzkiemu, a
Chorwaci papieżowi w Rzymie! To wystarcza, żeby jedni i drudzy pałali ku sobie
śmiertelną nienawiścią, a przynależne do nich jednostki przy lada sposobności
nawzajem łby sobie tłukły wyznawcy religii miłości bliźniego! Gdzie szukać
przyczyn tego dziwnego zjawiska? Czy to może przywara szczególna Serbów i
Chorwatów? Byłoby niesprawiedliwością tak sądzie, bo nietylko u nich się tak
dzieje. Gdziekolwiek, wskutek rozwoju organizacyj państwowych, pewne masy
ludności doszły do poczucia odrębności narodowej, tam wszędzie między sąsiednimi
narodami powstaje antagonizm interesów, a wskutek tego nienawiść narodowa i –
„walka ras.“ Oczywista, że o różnicy rasy w znaczeniu antropologicznem u Serbów
i Chorwatów tak samo nie może być mowy, jak, dajmy na to, mięczy Niemcami a
Francuzami, bo krew Franków płynie w żyłach jednych i drugich, a jak się tam
pokrzyżowały ludy, podbite przez Franków z tej i z tamtej strony Renu – któż
tego dociecze?
Tak samo u Serbów i Chorwatów. W żyłach ich płynie krew
ludów, od niepamiętnych wieków na półwyspie Bałkańskim osiadłych, które w
starożytności nazywano Trakami, Ilirami, Skordyskami, potem Słowiami, do tych
dołączyły się tłumy Awarów, Italczyków, a nareszcie wszystkich opanowały owe
drużyny Serbów i Chorwatów, z pochodzenia Gotów. Więc któż dociecze, jaka krew
płynie w dzisiejszych Serbach i Chorwatach. Zresztą dzisiaj o przynależności do
jednej lub drugiej narodowości rozstrzygają okoliczności przypadkowe:
wychowanie, chrzest według jednego lub drugiego obrządku, przypadkowe
przesiedlenie się z jednej okolicy do drugiej. Bywają dziś rodziny, których
członkowie jedni są zapamiętałymi Serbami, drudzy Chorwatami. Ba, bywają nawet w
Dalmacji rodziny (mówię o fakcie autentycznym!), w których z trzech braci jeden
jest zapamiętałym Serbem, drugi Chorwatem, a trzeci – iredentystą Włochem! I
nienawidzą się śmiertelnie, jako „wrogowie szczepowi,“ i w trzech różnych
obozach narodowych biorą udział w zaciekłej „walce ras“ srożącej się dziś
niemniej w Dalmacyi, jak na całym półwyspie Bałkańskim.
Zjawiska takie stanowią dla socyologii jedno z
najtrudniejszych zagadnień: co jest „narodowość,“ jaka przyczyna „nienawiści
narodowej“ i śmiertelnych walk narodowościowych, które nawet w czasach pokoju
sprowadzają takie wybuchy fanatyczne i sceny wandalizmu, jakich niedawno byliśmy
świadkami w Zagrzebiu?
Nie myślę tutaj zapuszczać się w tę sprawę, zbyt zawiłą
i wymagającą osobnego, obszernego traktowania. Dziś na tem miejscu niech mi
wolno będzie kiótko zaznaczyć, że po za temi walkami narodowościowemi a walkami
„ras“ kryją się interesy możnowładcze świeckie i kościelne. Po za tłumami Serbów
i Chorwatów, które każdej chwili gotowe są do rozlewu krwi, stoją politycy,
którzy mają swoje realne interesy polityczno–materyalne, stoją hierarchie
kościelne obrządku wschodniego z jednej, a rzymskiego z drugiej strony. Patrząc
się na te sprężyny tajne interesów świeckich i kościelnych, które podniecają
„walkę rasową“ dwóch „narodowości“ o takich nawet nieznaczmch odcieniach
różnicy, jak Serbowie i Chorwaci, mimowolnie przychodzą na myśl igrzyska cyrkowe
w pogańskim Rzymie, gdzie dla rozrywki możnych, gladyatorowie nawzajem się
zabijali. Kto wie, czy walki Serbów z Chorwatami nie są czemś podobnem? Bo w
walkach tych nie rozstrzygają się bynajmniej interesy tych, którzy biorą w nich
udział bezpośredni, ale raczej tych, którzy z daleka im się przypatrują i tylko
hasła wydają. Ale. powtarzam – jest to zagadnienie socyologiczne, którem może
się zajmie wiek XX.
Tyle tylko jeszcze na zakończenie:
Historycy kultury wielbią wieki nowożytne jako wieki
cywilizacyi i chrześciaństwa, w przeciwstawieniu do ubiegłych tysiącoleci
barbarzyństwa i pogaństwa. Kto wie, czy socyologia kiedyś nie speryodyzuje
dziejów ludzkich inaczej; czy nie powie, że wieki barbarzyństwa i pogaństwa
sięgały daleko po za XX wiek ery naszej?