In case of further interest in archive documents please contact gerald.mozetic@uni-graz.at or reinhard.mueller@uni-graz.at
[home]
Socyalizm akademicki, in: Prawda, nr 12, 10.3.1884, s. 135-136
Socyalizm akademicki
Ludwik Gumplowicz
136
Książka Laveyela o socyalizmie wyszła w drugiem wydaniu [1] ). Powiększa ona szereg tych dzieł, któro opisują socyalizm i jego teoryę w sposób tak ostrożny, że przeczytawszy je, trudno sobie zdać sprawę z przekonań autora. W żadnym razie socyalizm nie może zaliczyć Laveleya do swoich przeciwników, bo argumentów ugruntowanych przeciwko tej teoryi nie znaleźliśmy w książce jego żadnych. Słabe zaś wywody przeczące mogą tylko wyjść na jego korzyść. L. podaje nam dość obszerny i dość dokładny rys rozwoju nowszych prądów socyalistyezuych wszystkich możliwych od cieni. Zaczyna od Fichtego i Marla; piszo o Rodbertusie, Marxie i Lassalu – o socyalistach „konserwatywnych,“ „ewangelistycznych“ i „katolickich,“ nareszcie według źródłowych dzieł niemieckich przedstawia dzieje „Internacyonału,“ związku powszechnego demokracji, a w końcu mówi o socyalistach akademickich (Katheder-Socialisten). To wszystko, już nie wiem wiele razy, było przedstawiane; znającemu więc literaturę niemiecką nie daje nic nowego. Ale mniejsza o to. Pytajmy się jednak, co nam przy tej sposobności Laveley powiada nowego?
Rozpatrzmy trochę w tym jedynie celu książkę belgijskiego profesora.
„Socyalista jest pesymistą – czytamy w przedmowie (str. IV) – wykazuje on jasno ujemne strony stanu społecznego. Wykazuje, jak silny uciska słabego, jak bogacz wyzyskuje ubogiego, jak nierówność stała się jaskrawszą i cięższą. Wzdycha za idealnym stanem społeczeństwa, w którymby dobrobyt udzielany był stosunkowo do zasług i świadomych usług. Ekonomista zaś jest optymistą. Nie twierdzi on, że wszystko jest doskonałeme ale sądzi, że człowiek, idąc za popędem swych interesów osobnikowych, popiera w miarę możności interes ogólny i że z niekrępowanych usiłowań wszystkich egoizmów wynika najlepszy porządek.“ Ani słowa – charakterystyka socyalisty w przeciwstawieniu do ekonomisty jest trafną; ale dlaczego L. chrzci pierwszego pesymistą a drugiego optymistą? Wszak tego, który wierzy w możność polepszenia i w lepszą przyszłość, nazywamy optymistą, tego zaś, który jak każdy uczciwy ekonomista, widzi zło a nie wierzy w możność przekształcenia go na dobre, trzeba nazwać pesymistą. I tak jest w istocie. Optymiści stają się socyalistami a ekonomiści muszą stać się pesymistami – jeśli nie są obłudnikami, bo w takim razie wygodniej im wejść do obozu socyalistó w akademickich.
Słusznie zauważa L., że trzy czynniki stworzyły atmosferę, w której się wylągł socyalizm. mianowicie: „wierzenia i dążenia chrześciaństwa, zasady polityczne zapisane na czele naszych ustaw i koustytucyj i nowożytne przekształcenie sposobu produkcyi.“ Ale cóż z tego za nauka? Wierzenia i zapowiedzi religijne są przekazem płatnym na tamtym świecie – „królestwo moje nie jest a tego świata“ – kto ewangelię i ojców kościoła rozumie inaczej w życiu, spotka się tylko z rozczarowaniem. „Zasady polityczne naszych konstytucyj“ są po prostu czczymi frazesami. Kto zna życie państw konstytucyjnych, wie o tem dobrze. Trzeci zaś czynnik – przekształcenia produkcyi – jest jedynym, który nie stanowi złudzenia, ale rzeczywistość; niestety jednak, konieczną i niezmienną. Tego faktu żadna moc ludzka już nie cofnie.
Stosunek zaś tych trzech czynników do socyalizmu jest taki, że: źle zrozumiane nauki pobudziły go, w dobrej wierze przyjęte zasady konstytucyjne podsycały go – a niedający się już cofnąć sposób produkcyi staje na przeszkodzie wszelkim jego planom i ideałom. Są zaś tacy, którzy żądają, aby kościół i państwo wystąpiły do walki przeciw nowożytnemu sposobowi produkcyi: pierwsi nazywają się „socyalistami chrześciańskimi,“ drudzy „państwowymi.“ Cóż z tego, kiedy do tej walki nie przy chodzi i nie przyjdzie, bo jej na seryo ani kościół, ani konstytucyjne państwa prowadzić nio chcą, ani też nie mogą. Gdyby zaś do takiej walki przyszło, pokazałoby się, że – fikcye nie mają władzy nad rzeczywistością.
Dlaczego Laveleye tej prawdy nigdzie jasno i dobitnie nie wypowiada? Bo jest socyalista akademickim i zdaje się wierzyć, iż zasady ewangelii i konstytucyi nowożytnych urzeczywistnią się kiedyś, jeżeli – profesorowie zechcą do tego pomódz. Zdajo mi się, że wyliczając czynniki, któro stworzyły atmosferę dla socyalizmu, L. zapomniał jeszcze o jednym, mianowicie o literaturze akademickiej w kwestyach społecznych, która nigdy istotnej myśli swej jasno nie wypowiada, prawi niby wyrocznia delficka tak, że sobie każda strona rzecz po swojemu tłomaczy. Ta dwuznaczność akademików jest prawdziwem nieszczęściem! Pozują oni na takich mędrców, którzy znają tajemnicę rozwiązania kwestyi socyalnej, którzy wynaleźli pośrednią drogę między socyalizmem a kapitalizmem, prowadzącą do upragnionego celu – ale żaden z nich jeszcze jasno myśli swej nie wypowiedział. W tym punkcie L. nie różni się wcale od „Katheder-socyalistów“ niemiec
136
kich, w których, jak zobaczymy, pokłada wielkie nadzieje.
Podobnie jak wszyscy ci akademicy i L. powtarza bezustannie te same frazesy, niemające najmniejszej historycznej podstawy. Weźmy np. następujące zdanie:
„Szerząc między wszystkiemi warstwami społeczeństwa światło i moralność, chrześcianstwo złamało kajdany niewolnictwa.“ „Te same te wpływy moralne położą koniec nędzy.“
Przypatrzmy się tej przesłance, aby ocenić wartość wyprowadzonego z niej wniosku.
Jeśli ktoś powiada, że w Piśmie św. lub w literaturze kościelnej jest dużo światła i moralności, to zgoda. Ale gdzież jest to światło i ta moralność rozszerzone między wszystkiemi warstwami społeczeństwa? Gdzie i kiedy one tam były i gdzie się podziały? Czy w średnich wiekach? czy za czasów krucyat? czy kiedy odkrywano Amerykę? czy kiedy palono czarownico? Kiedyż to światło i moralność złamały kajdany niewolnictwa? Te słowa słyszymy wiecznie, ale faktów nie podaje nikt. Że się komuś podoba poddaństwo średniowieczne i nowszych czasów nie nazywać niewolą – cóż to ma do rzeczy. Ależ podobno i nowożytnego poddaństwa nie zniosły światło i moralność, tylko albo przewroty, albo – obligacye indemnizacyjne. I z takiej przesłanki wyprowadza L. wniosek, że: „te same wpływy moralne położą koniec nędzy!“ I któż to taką zapowiedź ma wziąść za dobrą monetę? Któż akademickim socyalistom ma wierzyć, że oni ją na seryo biorą? Czy to nie wygląda na wykręcenie się frazesem z niewygodnej sytuacyi? „Wpływy moralne położą koniec nędzy“ – czy to mówi ekonomista, czy socyalista? Ekonomista nic może wierzyć w to, aby materyalny, ekonomiczny stan rzeczy zmienionym został przez – wpływy moralne, bo wie dobrze, że światło i moralność nic mają nic do czynienia z rozwojem ekonomicznym a prznajmniej rozwojem tym nie rządzą.
Gdyby zaś socyaliści chcieli się zadowolić nadzieją, że „wpływy moralne położą koniec nędzy“ – nie mielibyśmy nic przeciwko temu, ale wtedy nie byłoby socyalizmu na świecie!
W tem też leży główne złudzenie L., że czynnikom moralnym, ideom, przypisuje zbyt wielką potęgę i wpływ na dzieje oraz rozwój społeczeństw. Pochodzi to stąd, że powierzchownie rzeczy sądzi i nie odróżnia pozorów historycznych od prawdziwych przyczyn i czynników rozwoju dzisiejszego. I tak np. przeciwko teoryi Lassalle’a o znaczeniu siły w dziejach powiada:
„Prawda, że bagnety rozstrzygają; alo cóż innego, jeśli nie idee, kierują bagnetami? Czyż to nie zasada abstrakcyjna narodowości wywróciła do góry nogami stary układ polityczny Europy?“ I tutaj powołuje się L. na Napoleona III i Bismarka. Odpowiadamy, że to znowu jest taki frazes czczy, jak ów poprzedni o „złamaniu kajdan niewolnictwa przez rozszerzoną moralność.“ Rzecz zupełnie się ma inaczej. Przewrotu politycznego w interesie dynastyi lub władzy nie można dokonać z garstką przyjaciół; trzeba do tego mas wielkich. Aby zaś masy chwilowo poruszyć do żywszego czynu, trzeba je zelektryzować, trzeba pobudzić w nich jeden z tych odwiecznych instynktów dzikich, które człowieka zamieniają na zwierzę drapieżne i skorym go czynią do rzucenia się na przeciwnika z całym impetem i z całą bezwzględnością najpierwotniejszych czasów. Tego wszystkiego nie można lepiej dokonać, jak za pomocą haseł, pod któremi masy uczuwają się nagle zespolone w jedną całość, zsolidaryzowane. W różnych czasach używano w tym celu różnych godeł. Raz służyła w tym celu „religia,“ raz „wolność,“ raz znowu „narodowość“ itd. Przywiedziono przez L. przykłady Napoleona III i Bismarka nic dowodzą wcale wpływu idei na rozwój dziejów, tylko zręczności tych ludzi, którzy umieli działać ua masy, powołując je w imię „narodowości“ do walki przeciw wrogom. Ale idea narodowości nie zjednoczyłaby Niemiec, gdyby nie wojska pruskie, ani też Włochy, gdyby nie wojska francuskie pod Solferino.
Nic dziw jednak, że Laveleye przecenia działanie idei, skoro wierzy, że na rozwój historyi ma wpływ wolność człowieka, t.j. że człowiek według wolnej woli swojej kieruje biegiem wypadków. Oczywista, gdyby tak było, to nic łatwiejszego, jak podziałać ideą i pobudką moralną na człowieka, który ze swej strony znowu pokierowałby biegiem wypadków. Posłuchajmy prawdziwie naiwnych słów Laveleya : „Gdyby prawa ekonomiczne działały z taką nieubłaganą stałością, jak prawa kosmiczne, argumenty Milla i Lassalle’a byłyby niezachwiane: ależ człowiek jest istotą wolną, który słucha różnych motywów i którego postępowanie zmienia się według opinii i nadziei, według idej panujących i instytucyj, któro go otaczają.“ Czyż mamy potrzebę wobec takiego wyznania wiary filozoficznej czyli, raczej nie-filozoficznej rozprawiać się z Laveleyem? Oczywiście, jeżeli prawa ekonomiczne nie działają tak nieubłaganie, jak kosmiczne, to L. ma racyę; jeżeli „wolny człowiek“ możo prawa te zmieniać według doktryn nowych lub idej panujących – wtedy przyznajemy, że nie byłoby wcale trudną rzeczą „położyć koniec nędzy.“ Czy tak, czy owak, w świecie wolnego człowieka, w świecie, w którym by nic było stałych praw ekonomicznych, kwestya socyalna nie przedstawiałaby żadnych trudności. Laveleye wierzy, że żyje w takim świecie i dlatego zupełnie logicznie na końcu zwraca się pełen otuchy do socyalizmu akademickiego (socialisme de la chaire) i wypowiada silną nadzieję, że: „on to wsparty na ścisłej znajomości faktów historycznych i statystycznych oczyści i uszlachetni idee panujące o wzajomnych prawdach i obowiązkach, przez co przyczyni się do ustalenia między ludźmi rządu sprawiedliwości i tego królestwa niebieskiego, przewidzianego przez Platona a przepowiedzianego przez proroków Izraela i Chrystusa.“
Niestety, nie podzielamy z Laveleyem zdania, jakobyśmy żyli w świecie, w którym wolna wola człowieka kieruje prawami ekonomicznemi, w którym przez idee czysto i wzniosłe, choćby nawet oparte na „wiadomościach historycznych i statystycznych“ można zaprowadzić „rząd sprawiedliwości i królestwo niebieskie,“ najmniej zaś podzielamy zdanie, jakoby to wszystko zależało tylko od – pp. profesorów!
Ażeby zaś nie pozostać przy samem przeczeniu i nie pozostawić czytelnika w niepewności co do myśli naszej, powiemy wprost, że według nas na tym świecie (a innego nic znamy) wola człowieka podlega niezmiennym prawom ekonomicznym; że porządek społeczny jest wynikiem tych stałych i niezmiennych praw a nie wolnej woli człowieka; że bywają idee prawdziwe i fałszywe, pierwsze są wiornem odbiciem rzeczywistości, drugie – upiększeniem jej; szerzenie pierwszych uważamy za daleko skuteczniejsze, aniżeli szerzenie ostatnich, bo znając nieubłaganą prawdę, ludzie usiłują do niej zastosować się, wierząc zaś w błędne ideały o „panowaniu sprawiedliwości i królestwie niebieskiem na ziemi,“ gonią za niemi i popadają w najgorsze omyłki i nieszczęścia. Zadaniem zaś katedr nie może i nie powinno być szerzenie ideałów fałszywych, jak tego żąda Laveleye i jak to, niestety, dzieje się dziś niejednokrotnie w Niemczech! Umiejętność bowiem ma tylko jedno zadanie: poznać rzeczywistość, a więc prawdę. Ale poznając ją i dając poznać, toruje ona drogę wszelkim możliwym polepszeniom stanu społecznego.
L. Gumplowicz.
1La socialisme contemporaine, Paryż, 1883.