In case of further interest in archive documents please contact gerald.mozetic@uni-graz.at or reinhard.mueller@uni-graz.at
[home]
Rodzina i naród, in: Prawda, nr 3, 7.1.1884, s 26-27.
Rodzina i naród.
Ludwik Gumplowicz
26
Na jakież to manowce sprowadzają umiejętność rożne zastarzałe nawyknienia umysłu ludzkiego! Jakże trudno pozbyć się wyobrażeń, wyssanych niejako z matczynych piersi trądycyj, podań i wiary! Ileż takich przesądów mąci nam ciągle wzrok badawczy i zasłania widok prawdy!
Od wieków filozofowie i politycy widzieli ścisły związek między rodziną a narodem; pierwszą uważano za zawiązek ostatniego, który znowu uchodził tylko za wielkie, przez długie wieki urosłe i rozszerzone koło rodzinne. Gdzie zaś w takiem kole spostrzeżono obce żywioły, sądzono, że jest to zboczenie od prawidłowego stanu rzeczy, zjawisko anormalne. Mniemanie takie było i jest jeszcze bardzo powszechnem. Tymczasem rzeczywistość historyczna i faktyczny stan rzeczy dzisiejszy zadają mu kłam. Nigdy i nigdzie nie było i niema narodu jednolitego, a śledząc rodowód tych poszczególnych części składowych społecznych, dochodzimy zawsze do różnorodności ich od samego początku. Zjawisko to jest tak powszechne, tak bez wyjątkowe – czy rzucimy okiem na mocarstwa starożytne i średniowieczne lub nowożytne; czy popatrzymy się na dzisiejsze państwa Azyi, Afryki, Ameryki lub Europy – że w żaden sposób przypisać go nie możemy przypadkowi lub ślepemu trafowi, ale musimy w niem uznać wyraz jakiegoś, wszędzie i zawsze z tą samą siłą działającego prawa socjologicznego.
I tak też jest w istocie. Naród nie wyrósł z rodziny, a zasadą jego moralną nie jest familijność. Wyrósł on na gruncie państwa, którego zasadą nie jest miłość rodzinna, nie poświęcenie, ale – choć to okropnie brzmi – wyzysk wzajemny, zawisłość przymusowa jednych od drugich, rząd na przemocy oparty jednych nad drugimi. Tymi „jednymi a drugimi“ zaś w państwie i narodzie są właśnie owe różnorodne części jego składowe, między któremi niegdyś wrzała zabójcza wojna, zakończona podbojem, a następnie toczy się walka, polityczna i ekonomiczna. W istocie więc państwa i narodu ugruntowana jest owa różnorodność, bo tylko z wojny lub walki ekonomicznej takich różnorodnych żywiołów wyrasta państwo, wyrasta naród.
Ponieważ zaś ta wojna podbójcza i ta walka ekonomiczna ma wszędzie jednaki cel i wszęzde jednaką naturę, stąd pochodzi, że państwa i narody przedstawiają wszędzie i zawsze żywioły społecze zostające do siebie w tym samym stosunku. Wszędzie zatem są żywioły panujące, opierające się na przemocy, sile fizycznej i moralnej: wszędzie są opanowane i poddańcze; wszędzie nareszcie są pośrednie, żyjące z ekonomicznego wyzysku tak jednych, jak i drugich. Osią więc i duszą tego ustroju społecznego nie jest miłość i poświęcenie wzajemne, ani też władza patryarchalna. ale wyzysk wykonywany pod różnemi formami, bądź to politycznemi, bądź ekonomicznemi. Niemniej wszakże te ustroje społeczne są warunkami cywilizacyi i rozwoju narodowego, tak, że w końcu przyznać trzeba, iż bez podboju, panowania i wyzysku nie byłoby ani cywilizacyi, ani – narodowości. Proces bowiem moralny, który tworzy cywilizacyę i narodowość, odbywa się na tle ekonomicznego, który jest duszą państwa: ten proces zaś ekonomiczny nie mógł by się odbyć bez przymusowego rozdziału pracy i bez wyzysku jednych przez drugich. Niema bowiem cywilizacyi bez poprzedniego utworzenia kapitału, kapitał zaś jest i zbiornikiem zysków, które znowu są rezultatami wyzysku.
Tak przedstawia się trzeźwo rozpatrywana rzeczywistość – i to nietylko w jednym kraju i w dzisiejszych czasach, lecz zawsze, i wszędzie.
Ale umysł ludzki ma od natury ten smutny dar wyobraźni, mocą której umie on tworzyć obrazy przeciwne rzeczywistości (ideały). Widząc wojnę wieczną, umie sobie wyobrazić pokój wieczny; widząc zawisłość wieczną jednych od drugich, umie sobie wyobrazić równość wszystkich; widząc wyzysk, umie sobie wyobrazić miłość i poświęcenie wzajemne. Imaginacya ta o tyle nie płodzi zupełnych złudzeń, o ile w pewnych pokrewnych kółkach jej ideały i cnoty istnieć mogą, ale o tyle znowu jest czczeni mamidłem, że przenosi na społeczne, z różnorodnych żywiołów składające się ustroje te przymioty, któro właściwe być mogą tylko szczupłym grupom pokrewnym.
Nie spostrzegamy zaś złudzenia dlatego, że od dawien dawna naród wyobrażamy sobie jako wielką rodzinę; przenosimy więc nań a następnie i na ogół narodów pojęcia, które przeciwne są ich naturze, a właściwe być mogą tylko kółkom pokrewnym i rodzinnym. W tem leży owa gruba pomyłka, która czyni, że wypadek naszych rachub i idealno-politycznych nie zgadza się nigdy z wypadkiem rzeczywistym na arenie życia.
Stąd pochodzi, że filozofowie mają ciągle nadzieję, iż kiedyś zapanuje pokój między narodami, a wojna nigdy nie ustaje; że konstytucje polityczne ogłaszają zawsze równość, a rzeczywistość wykazuje zawsze tylko nierówność obywatelską: że religie i etyki nakazują zawsze „miłość bliźniego,“ a praktyka życia pokazuje zawsze i wszędzie tylko jego wyzysk.
„Więc czy narody nie zbliżą się nigdy do ideału rodziny? Czy nigdy zawiść i sobkowstwo nie ustąpią miejsca miłości i poświęceniu?“
Odpowiadamy stanowczo – nie! Ale niemniej naród, choć z natury jest ustrojem, polegającym na wzajemnej walce różnorodnych żywiołów, może się jednak zbliżyć do ideału narodu – o tyle, że walka ta odbywa się nie w samych granicach prawa, ale także w formach i w duchu moralności.
Prawo i moralność uzacniają tę konieczną walkę i podnoszą naród ze stanu barbarzyństwa do stanu cywilizacyi.
„Czy w ostatnim znika nędza społeczna? Czy każdy ma tyle co potrzebuje?“ — tak pytają socjaliści. Obłudą byłoby na pytania te odpowiedzieć twierdząco. Takiej cywilizacyi jeszcze nie było na świecie – a nie wierze, aby ją socyaliści stworzyć mogli; bo i oni natury ludzkiej nie zmienią. Alo w każdym razie cywilizacya dąży ustawicznie do zmniejszania nędzy społecznej i tworzy coraz nowe środki w celu zapobieżenia jej. Dążenia to i usiłowania są znamieniem postępu. Czy będą one uwieńczone kiedyś pożądanym skutkiem? czy doprowadzą one do upragnionego celu? Nie wiem, ale któryż socyalista mógłby nas zapewnić, że cel ten osiągniemy przez wywrót społeczny? Mnie się zdaje, że za pomocą wywrotu społecznego można dojść tylko do – wywrotu społecznego: to jest do takiego stanu, w którym niektórzy z pod spodu dostaliby się na wierzch a niektórzy z wierzchu dostaliby się może na spód. Ale taki wywrót nigdy nie zmieni natury społeczeństwa i narodu i sprowadziłby – gdyby go uskutecznić można – tylko małą odmianę, osobistą, małą przemianę ról; rzecz zostałaby ta sama, dramat życia ludzkiego, za którego kulisami działają zawsze i wszędzie te same sprężyny naturalne, dramat ton nie zmieniłby się, ani na włos.
Społeczeństwo ludzkie ma pewne stało formy naturalne, w których żyje; znamy ich trzy. Pierwotna, pół zwierzęca horda – ta najbardziej podobna do rodziny. Jakaś tam istnieje pokrewność i wspólność. Niema wykształconego rządu, ani rozwiniętej własności. W tej formie społecznej żyją podobno dziś jeszcze patagończycy i inne półdzikie hordy. Wyższą formą jest szczep koczowniczy, jaki widzimy dzisiaj jeszcze u ara
27
bów, kirgków, albańczyków itd. W szczepach tych już występuje różnorodność, jest rozdział między panami a niewolnikami. Szczep jest to wolno krążący jeszcze zaród państwa – państwo ruchome. Trzecią formę życia społecznego stanowi ustrój państwowy, stale na pewnem terytoryum osiedlony. Ze znanych nam postaci życia społecznego jest to najwyższa, dająca możność i warunki największego rozwoju umysłowego i cywilizacyjnego. Ale polega ona na skojarzeniu i zespoleniu najróżnorodniejszych żywiołów i istniejącej między niemi nierówności politycznej i ekonomicznej. W ustrojach takich mogą się odbywać i odbywają się najrozmaitsze przewroty społeczne (traktuje o nich historya powszechna), które jednak natury ich nie przerabiają. Jak kot, skądkolwiek rzucony, zawsze pada na cztery nogi, tak samo ustrój polityczny państwa zostaje zawsze ten sam, jakiekolwiek zachodzą w nim przekształcenia, które zmieniają tylko, jak powiadam, role osobiste, dekoracye zewnętrzne, nie zaś naturę i istotę tego ustroju.
Z tego bynajmniej nie wynika, aby najwyższą mądrością było utrzymywanie zastoju. Tego też nie możemy się obawiać, bo popędy, dążenia i namiętności ludzkie należą do natury ich ustrojów społecznych i podtrzymują proces dziejowy. Ale o to tylko chodzi, aby dążenie do reform społecznych nie kierowały się ku niemożliwym, naturze organizmów społecznych przeciwnym celom. Pożądanych a możliwych reform dużo wyliczyćby można: są one dziś przedmiotem starań w wielu państwach europejskich.
Ale teorye socyalistyczne zawierają w programie swoim niektóre punkty, które są urojeniami, a urojenia te mają przyczyną w fałszywem pojęciu istoty państwa i narodu oraz w tem od wieków zakorzenionem fałszywem wyobrażeniu, że naród powstał z rodziny, że jest a przynajmniej powinien być wielką rodziną opartą na równości, miłości i poświęceniu. Jest to ideał, który powstaje przez przeciwne odbicie się rzeczywistości w zwierciadle umysłu naszego. Goniąc za tym ideałem, nie zmienimy rzeczywistości, Poznać urojenie, badać rzeczywistość, do niej zastosować usiłowania swoje i zredukować je do miary możliwości – w tem leży mądrość polityczna.
L. Gumplowicz.