Rodzina i naród, in: Prawda, nr 3, 7.1.1884, s 26-27.
Rodzina i naród.
Na jakież to manowce sprowadzają umiejętność rożne
zastarzałe nawyknienia umysłu ludzkiego! Jakże trudno pozbyć się wyobrażeń,
wyssanych niejako z matczynych piersi trądycyj, podań i wiary! Ileż takich przesądów
mąci nam ciągle wzrok badawczy i zasłania widok prawdy!
Od wieków filozofowie i politycy widzieli ścisły związek
między rodziną a narodem; pierwszą uważano za zawiązek ostatniego, który znowu
uchodził tylko za wielkie, przez długie wieki urosłe i rozszerzone koło rodzinne.
Gdzie zaś w takiem kole spostrzeżono obce żywioły, sądzono, że jest to zboczenie od prawidłowego stanu rzeczy, zjawisko anormalne.
Mniemanie takie było i jest jeszcze bardzo powszechnem. Tymczasem rzeczywistość
historyczna i faktyczny stan rzeczy dzisiejszy zadają mu kłam. Nigdy i nigdzie nie
było i niema narodu jednolitego, a śledząc rodowód tych poszczególnych części
składowych społecznych, dochodzimy zawsze do różnorodności ich od samego początku.
Zjawisko to jest tak powszechne, tak bez wyjątkowe – czy rzucimy okiem na mocarstwa
starożytne i średniowieczne lub nowożytne; czy popatrzymy się na dzisiejsze państwa
Azyi, Afryki, Ameryki lub Europy – że w żaden sposób przypisać go nie możemy
przypadkowi lub ślepemu trafowi, ale musimy w niem uznać wyraz jakiegoś, wszędzie i
zawsze z tą samą siłą działającego prawa socjologicznego.
I tak też jest w istocie. Naród nie wyrósł z rodziny, a
zasadą jego moralną nie jest familijność. Wyrósł on na gruncie państwa, którego
zasadą nie jest miłość rodzinna, nie poświęcenie, ale – choć to okropnie brzmi –
wyzysk wzajemny, zawisłość przymusowa jednych od drugich, rząd na przemocy oparty
jednych nad drugimi. Tymi „jednymi a drugimi“ zaś w państwie i narodzie są właśnie
owe różnorodne części jego składowe, między któremi niegdyś wrzała zabójcza wojna,
zakończona podbojem, a następnie toczy się walka, polityczna i ekonomiczna. W istocie więc państwa i narodu ugruntowana jest owa
różnorodność, bo tylko z wojny lub walki ekonomicznej takich różnorodnych żywiołów
wyrasta państwo, wyrasta naród.
Ponieważ zaś ta wojna podbójcza i ta walka ekonomiczna ma
wszędzie jednaki cel i wszęzde jednaką naturę, stąd pochodzi, że państwa i narody
przedstawiają wszędzie i zawsze żywioły społecze zostające do siebie w tym samym
stosunku. Wszędzie zatem są żywioły panujące, opierające się na przemocy, sile
fizycznej i moralnej: wszędzie są opanowane i poddańcze; wszędzie nareszcie są
pośrednie, żyjące z ekonomicznego wyzysku tak jednych, jak i drugich. Osią więc i
duszą tego ustroju społecznego nie jest miłość i poświęcenie wzajemne, ani też
władza patryarchalna. ale wyzysk wykonywany pod różnemi
formami, bądź to politycznemi, bądź ekonomicznemi. Niemniej wszakże te ustroje
społeczne są warunkami cywilizacyi i rozwoju narodowego, tak, że w końcu przyznać
trzeba, iż bez podboju, panowania i wyzysku nie byłoby ani cywilizacyi, ani – narodowości. Proces bowiem moralny, który tworzy cywilizacyę
i narodowość, odbywa się na tle ekonomicznego, który jest duszą państwa: ten proces
zaś ekonomiczny nie mógł by się odbyć bez przymusowego rozdziału pracy i bez wyzysku jednych przez drugich. Niema bowiem cywilizacyi bez
poprzedniego utworzenia kapitału, kapitał zaś jest i
zbiornikiem zysków, które znowu są rezultatami wyzysku.
Tak przedstawia się trzeźwo rozpatrywana rzeczywistość – i
to nietylko w jednym kraju i w dzisiejszych czasach, lecz zawsze, i wszędzie.
Ale umysł ludzki ma od natury ten smutny dar wyobraźni,
mocą której umie on tworzyć obrazy przeciwne rzeczywistości
(ideały). Widząc wojnę wieczną, umie sobie wyobrazić pokój
wieczny; widząc zawisłość wieczną jednych od drugich, umie sobie wyobrazić równość wszystkich; widząc wyzysk, umie sobie wyobrazić miłość i poświęcenie wzajemne. Imaginacya ta o tyle nie płodzi
zupełnych złudzeń, o ile w pewnych pokrewnych kółkach jej ideały i cnoty istnieć
mogą, ale o tyle znowu jest czczeni mamidłem, że przenosi na społeczne, z
różnorodnych żywiołów składające się ustroje te przymioty, któro właściwe być mogą
tylko szczupłym grupom pokrewnym.
Nie spostrzegamy zaś złudzenia dlatego, że od dawien dawna
naród wyobrażamy sobie jako wielką rodzinę; przenosimy więc nań a następnie i na
ogół narodów pojęcia, które przeciwne są ich naturze, a właściwe być mogą tylko
kółkom pokrewnym i rodzinnym. W tem leży owa gruba pomyłka, która czyni, że wypadek
naszych rachub i idealno-politycznych nie zgadza się nigdy z wypadkiem rzeczywistym
na arenie życia.
Stąd pochodzi, że filozofowie mają ciągle nadzieję, iż
kiedyś zapanuje pokój między narodami, a wojna nigdy nie ustaje; że konstytucje
polityczne ogłaszają zawsze równość, a rzeczywistość wykazuje zawsze tylko
nierówność obywatelską: że religie i etyki nakazują zawsze „miłość bliźniego,“ a
praktyka życia pokazuje zawsze i wszędzie tylko jego wyzysk.
„Więc czy narody nie zbliżą się nigdy do ideału rodziny?
Czy nigdy zawiść i sobkowstwo nie ustąpią miejsca miłości i poświęceniu?“
Odpowiadamy stanowczo – nie! Ale niemniej naród, choć z
natury jest ustrojem, polegającym na wzajemnej walce różnorodnych żywiołów, może się
jednak zbliżyć do ideału narodu – o tyle, że walka ta odbywa się nie w samych
granicach prawa, ale także w formach i w duchu moralności.
Prawo i moralność uzacniają tę konieczną walkę i podnoszą
naród ze stanu barbarzyństwa do stanu cywilizacyi.
„Czy w ostatnim znika nędza społeczna? Czy każdy ma tyle co
potrzebuje?“ — tak pytają socjaliści. Obłudą byłoby na pytania te odpowiedzieć
twierdząco. Takiej cywilizacyi jeszcze nie było na świecie – a nie wierze, aby ją
socyaliści stworzyć mogli; bo i oni natury ludzkiej nie zmienią. Alo w każdym razie
cywilizacya dąży ustawicznie do zmniejszania nędzy społecznej i tworzy coraz nowe
środki w celu zapobieżenia jej. Dążenia to i usiłowania są znamieniem postępu. Czy
będą one uwieńczone kiedyś pożądanym skutkiem? czy doprowadzą one do upragnionego
celu? Nie wiem, ale któryż socyalista mógłby nas zapewnić, że
cel ten osiągniemy przez wywrót społeczny? Mnie się zdaje, że za pomocą wywrotu
społecznego można dojść tylko do – wywrotu społecznego: to jest do takiego stanu, w
którym niektórzy z pod spodu dostaliby się na wierzch a
niektórzy z wierzchu dostaliby się może na spód. Ale taki wywrót nigdy nie zmieni
natury społeczeństwa i narodu i sprowadziłby – gdyby go
uskutecznić można – tylko małą odmianę, osobistą, małą przemianę ról; rzecz zostałaby ta sama, dramat życia ludzkiego, za którego
kulisami działają zawsze i wszędzie te same sprężyny naturalne, dramat ton nie
zmieniłby się, ani na włos.
Społeczeństwo ludzkie ma pewne stało formy naturalne, w
których żyje; znamy ich trzy. Pierwotna, pół zwierzęca
horda
– ta najbardziej podobna do rodziny. Jakaś tam istnieje pokrewność i wspólność.
Niema wykształconego rządu, ani rozwiniętej własności. W tej formie społecznej żyją
podobno dziś jeszcze patagończycy i inne półdzikie hordy. Wyższą formą jest
szczep koczowniczy, jaki widzimy dzisiaj jeszcze u ara
27
bów, kirgków, albańczyków itd. W szczepach tych już występuje
różnorodność, jest rozdział między panami a niewolnikami.
Szczep jest to wolno krążący jeszcze zaród państwa – państwo ruchome. Trzecią formę
życia społecznego stanowi
ustrój państwowy, stale na pewnem
terytoryum osiedlony. Ze znanych nam postaci życia społecznego jest to najwyższa,
dająca możność i warunki największego rozwoju umysłowego i cywilizacyjnego. Ale
polega ona na skojarzeniu i zespoleniu
najróżnorodniejszych
żywiołów i istniejącej między niemi
nierówności politycznej i
ekonomicznej. W ustrojach takich mogą się odbywać i odbywają się najrozmaitsze
przewroty społeczne (traktuje o nich historya powszechna), które jednak natury ich
nie przerabiają. Jak kot, skądkolwiek rzucony, zawsze pada na cztery nogi, tak samo
ustrój polityczny państwa zostaje zawsze ten sam, jakiekolwiek zachodzą w nim
przekształcenia, które zmieniają tylko, jak powiadam, role osobiste, dekoracye
zewnętrzne, nie zaś naturę i istotę tego ustroju.
Z tego bynajmniej nie wynika, aby najwyższą mądrością było
utrzymywanie zastoju. Tego też nie możemy się obawiać, bo popędy, dążenia i
namiętności ludzkie należą do natury ich ustrojów społecznych i podtrzymują proces
dziejowy. Ale o to tylko chodzi, aby dążenie do reform społecznych nie kierowały się
ku niemożliwym, naturze organizmów społecznych przeciwnym celom. Pożądanych a
możliwych reform dużo wyliczyćby można: są one dziś przedmiotem starań w wielu
państwach europejskich.
Ale teorye socyalistyczne zawierają w programie swoim
niektóre punkty, które są urojeniami, a urojenia te mają przyczyną w fałszywem
pojęciu istoty państwa i narodu oraz w tem od wieków
zakorzenionem fałszywem wyobrażeniu, że naród powstał z rodziny, że jest a
przynajmniej powinien być wielką rodziną opartą na równości, miłości i poświęceniu.
Jest to ideał, który powstaje przez przeciwne odbicie się rzeczywistości w
zwierciadle umysłu naszego. Goniąc za tym ideałem, nie zmienimy rzeczywistości,
Poznać urojenie, badać rzeczywistość, do niej zastosować
usiłowania swoje i zredukować je do miary możliwości – w tem leży mądrość
polityczna.