Ludwik Gumplowicz, Ośm Listów z Wiednia. W Krakowie,
Wytłoczono u Władysława Jaworskiego. 1867.
Ośm listów z Wiednia [V. Centralizacja.]
31
V.
(Wiedeń i Austrja. – Anormalność poczqtku Austrji i jej rozwoju.
– Anormalność wzrostu Wiednia i dzisiejszego jego społeczeństwa. – Defraudacje i
przeniewierstwa. – Tuvora i Stubenrauch)
Przedrzeźniając
Ludwika XIV.
mógłby Wiedeń powiedzieć:
l’Autriche c’ est moi!
Uprawniłyby go do tego systemy rządowe, aź do ostatnich czasów w Austrji
panujące, których istotą było: ześrodkować wszystko w Wiedniu, czynić wszystko
dla Wiednia, słowem, podnieść Wiedeń kosztem całej monarchji.
Przyczyny takich a nie innych systemów leżały w naturze
rzeczy, w przeszłości Austrji.
Jakiż naród dał początek Austrji? Żaden na to nie
odpowie historyk. Wiemy tylko że od pierwszego aż do dziesiątego wieku naszéj
ery, mnóstwo różnoplemiennych ludów przesuwało się doliną górnego Dunaju. Żaden
w niej nie obrał siałego siedliska, ale każden z nich
32
odpłynąwszy,
porwany ogólnym prądem ówczesnych wędrówek ludowych, zostawił po sobie jakiś
osad: bo zawsze i wszędzie znajdują się i tacy ludzie, na których obrana raz
siedziba większą wywiera siłę atrakcyjną aniżeli powinowactwo narodowe. Z takich
to osadów ludowych powstała osada różnoplemjenna, nad którą zapanowali najprzód
Babenbergowie, a potem Habsburgowie – osada bez wszelkiej barwy narodowej, którą
etnograf nie wie do jakiego policzyć plemienia, z jakiego wywieść pochodzenia?
Że zaś żaden naród nie osiadł w tej części doliny
górnego Dunaju, która dziś stanowi Austrję górną i dolną, znowu przyczyną tego
jest natura rzeczy, geograficzny kształt jej części ziemi. Bo świat materjalny
Wszędzie i zawsze w nierozerwalnym jest związku z dziejami ludzkości, ze światem
duchowym.
Rzućmy okiem na mapę Europy. Jakżeż wyraźnie są tam
naznaczone i oddzielone siedziby pojedynczych narodów! Jak gdyby niewidomy
budowniczy świata dla każdego narodu osobne ulepił gniazdo. Któż na pierwszy
rzut oka nie pozna, że Włochy, Hiszpanja. Francja, Anglja, Szwecja są
oddzielonemi siedliskami, mającemi każde osobne swe przeznaczenie? Nie trudno
téż w środkowej Europie poznać oddzielne siedziby narodów w kraju między Renem a
Elbą, Alpami i morzem północnem. „Sarmacka płaszczyna” miała niezatartą swą
cechę jedności i całości, nim jeszcze Polska kwitnąca politycznemi opasała ją
granicami, i cechy tej nie strapi, choć ją chwilowo różnobarwne przerzynają
barjery
33
graniczne. Kogóż nareszcie nie uderzy otoczony górami
czworobok czeski, lub równoległobok morawski? – Otóż to są
kraje, w najwłaściwszem znaczeniu tego słowa; są oddzielone, odkrojone
części ziemi, mające odrębne swe cechy i odrębne swe przeznaczenia. Zważmy że
tylko w
krajach takich osiadły narody, w krajach tylko
się rozwijały. Ale gdzież jest w Europie „kraj” austrjacki? Czyż część wybrzeży
górnego Dunaju można nazwać krajem? Po lewej jego stronie są one tylko spadkiem
gór czeskich i morawskich i w naturalnej, fizycznej do Czech i Moraw pozostają
zawisłości; po prawej stronie w takimże są one stosunku do kraju Alpejskiego,
który legł między doliną Dunaju a płaszczyzną lombardzką. Kie masz więc kraju”
austrjackiego i dla tego też niemasz narodu austrjackiego.
„Bez kraju i bez narodu!” jakiż to anormalny początek państwa! Lecz jeszcze więcej anormalny jego rozwój:
mnogość krajów, mnogość narodów w jednem państwie.
Anormalność w powstaniu, anormalność w rozwoju tłumaczy
dostatecznie anormalność zasad, systemu i całego postępowania dotychczasowych
rządów austrjackich. Poczucie własnej nicości narodowej ciążyło na nich zawsze
jak dusząca zmora, i było główną przyczyną owej nieprzyjaznej i zgubnej polityki
względem tych wszystkich narodowości, które nie wiem czy fatum czy nemesis
historyczna poddały berłu austrjackiemu. Poczucie to sprawiło, że dawniejsze
rządy au
34
strjackie, zazdrosnem zawsze okiem patrzały na każdą
samodzielność narodową na każde samoistne życie duchowe narodów, budzące się w
obrębie monarchji austrjackiej.
Tą logiczną koniecznością wynikły więc z poczucia tego
dwie dążności: najprzód dążność stania się czemś, utworzenia jakiejś
narodowości; a potem druga, ściśle z nią jako konieczny jej warunek połączona,
dążność zniszczenia wszelkigo samodzielnego życia narodowego, przytłumienia
samoistnego ducha narodowego w obrębie monarchji.
Dwie te dążności ciągną się jak czerwona nić przez całą
politykę austrjacką przeszłych czasów i są przyczyną tych wszystkich objawów,
środków i machinacyj dawniejszych rządów austrjackich, których ogół razem w
najbliższych nam czasach nazywano systemem Metternichowskim, Bachowskim i
Szmerlingowskim, a którego pojedyncze strony przedstawiają nam się jako
centralizacja, germanizacja, biurokracja itp.
Otóż w duchu i programie tych dawnych systemów leżało
także: podniesienie Wiednia kosztem całej monarchji dźwignięcie go do rangi
pierwszorzędnego miasta europejskiego, podczas, kiedy inne stolice krajów
„koronnych” nie tylko zostawione sobie samym, ale nawet w naturalnym swym
rozwoju tamowane, coraz więcej podupadły. Wszelkiemi sposobami usiłowano zrobić
z Wiednia ognisko życia całej monarchji. Ześrodkowano w tym punkcie nicości,
wszystkie najżywotniejsze siły materjalne całego państwa. Uczyniwszy go w
nowszym
35
czasie punktem centralnym tej całej sieci kolei żelaznych,
która ramionami polipa objęła wszystkie kraje austrjackie: zrobiono z niego
sztuczne serce, w które sztucznemi arterjami sprowadzono krew wszystkich narodów
„austrjackich”. Tym sposobem chciano utworzyć jakiś polityczny system
planetarny, w którym tyle różnych narodowości krążyć miało koło stolicy
monarchji, jak gwiazdy bez własnego życia i światła krążą koło słońca,
jego ogrzewając się światłem,
jego
żyjąc życiem. Ale słońce to było sztuczne i zimne, a gwiazdy te są planetami
mającemi własne życie i własne światło. To też oporem szło wszystko, aż
nareszcie naprężone zanadto przez Bacha i Szmerlinga struny – pękły. Dziś ludy
odzyskały wolny ruch, możność naturalnego rozwoju: oby ich natchnął duch
prawdziwej wolności bo tylko wolnością wolność się zdobywa.
Jakkolwiek bądź Wiedeń jest dziś żywym pomnikiem
systemów dawniejszych rządów austrjackich; wzrósł on kosztem krajów i narodów
„koronnych”; wielkość jego i bogactwa powstały z ich upadku i zubożenia. Ale cóż
z tego? Wielkość ta jest złudna, bo nie w duchu poczęta: bogactwa te są zgubne,
bo sztucznie nabyte. Prawda, że Wiedeń wszystko ma, cokolwiek tylko mieć może
miasto: zakłady naukowe, galerje, muzea, akademje i teatra – ba! nawet, choć ich
sam nie produkuje, ma znakomitych ludzi dosyć. Ale jednego nie ma: ducha
samodzielnego narodowego. Wszystkich tych instytutów poświęconych naukom i
sztukom, nie ożywia tutaj jak gdzieindziej myśl narodowa; nie pod
36
trzymuje ich duch własny: tętnem ich życia jest – subwencja rządowa.
Prawda, że Wiedeń jest bogatym; ale pod blichtrem
bogactw lęźe się zepsucie, demoralizacja i występek. I po innych wielkich
miastach spotykamy obok wielkiego w wyższych klasach bogactwa, w niższych
warstwach społeczeństwa nędzę i zbrodnie, popełniane z nędzy. Przypominam tylko
Londyn. Ale zepsucie w samem łonie inteligencji, demoralizację i występki w
klasach wyższych; tem tylko Wiedeń szczycić się może.
Nikt nie wątpi, że wielkie tutejsze instytuta kredytowe
wybierają dobrze płatnych urzędników swych, z klas wyższych i wykształconych: a
przecież defraudacje, oszustwa i kradzieże, popełniane przez urzędników takich,
są tu prawie na porządku dziennym. Zbrodnie te nie są zbrodniami z nędzy, ale są
wynikiem korrupcji i demoralizacji.
Są to mężowie powszechnego zaufania, których
stowarzyszenia, cechy, gminy przedmiejskie wybierają na prezesów, kasjerów,
sekretarzów itp. – a przecież nie są to rzadkie, ale nader częste, i z powodu
częstości swej już prawie obojętnie przyjmowane wypadki, że kasjer, prezes
naczelny lub tym podobny dygnitarz, przeliczył się z kasą towarzystwa,
sprzeniewierzył wielką, sumę pieniędzy itd.
[4]
)
37
Każdy przyznać musi, że fakta takie są
okropnym symptomem ze wszech miar
anormalnego
społeczeństwa. A cóż dopiero mówić o tych zbrodniach, które może nie znajdują
podobnych sobie w dziejach. ludzkości; przeciw którym się oburza do najwyższego
stopnia wszelkie uczucie ludzkie, dla których nie masz żadnego usprawiedliwienia
– a co więcej – których umysł ludzki, przyj ąwszy nawet najgorszą zwierzęcość w
naturze człowieka, jeszcze sobie wytłómaczyć nie potrafi, bo któryż zwierz
morduje .młode swoje?
Dziś piszę pod świeżom jeszcze wrażeniem takiej
zbrodni. Franciszek
Tuvora od wielu
lat był redaktorem w Wiedniu; jako taki należał do tych, którzy służą każdemu
stronnictwu, każdemu systemowi mogącemu usługi najhojniej opłacać.
Tuvora najczęściej zaprzedawał się systemowi rządzącemu.
Przedsiębiorczy zresztą nadzwyczaj, urządzał od kilku lat towarzyskie podróże w
różne strony świata. Ostatnią taką ekspedycję wyprawił przeszłego miesiąca do
Jerozolimy, zostawszy się sam w Wiedniu. Podczas gdy towarzystwo podróżne dumało
nad grobem świętym i gruzami świętej przeszłości, sprzedajny redaktor, bezbożny
przedsiębiorca pobożnej ekspedycji, zabija trucizną żonę córkę ośmnastoletnią,
dwóch synów dorosłych, a po daremnem jeszcze usiłowaniu zatrucia dwóch
najmłodszych synków, których przypadek tylko ocala, sam siebie trupem kładzie
obok trupów trojga dzieci i źony! – Cóż za przyczyna tak okropnej zbrodni?
Zaiste, nie wyłómaczy jej niedostatek i ubóstwo, nie wytłómaczą
38
długi i grożące bankructwo, ani nawet obawa kary za oszustwo: jest to zbrodnia
dla zbrodni, jest to owoc najszkaradniejszej demoralizacji, która sprzedajnością
się zaczyna, a kończy się zwierzęcością.
Uważać zbrodnię tak okropną, wypadek ten szczególny, za
cechę charakterystyczną społeczeństwa, mogłoby się wydać niesprawiedliwem. Ale
nikt nie zaprzeczy, że wrażenie, jakie zbrodnia taka wywarła na społeczeństwo,
przyjęcie, jakiego doznała u tegoż, słusznie za charakterystyczną jego cechę
uchodzić może. Otóż, czyn tak niesłychany i nieludzki, zamiast z największęm
oburzeniem, przyjęty tu został z rodzajem obojętnego zadziwienia. Prawda, że
uczucie moralne tutejszego społeczeństwa na zbrodnie takie, częstem ich
powtarzaniem się, jest stępione. Przecież niedawno dopiero podobna zupełnie
„affaira”
Stubenraucha, podobne znalazła przyjęcie. Któryż prawnik w Austrji nie
zna tego nazwiska? w którejże kancelarji adwokackiej, w któremże biórze sadowem
nie zajmował pierwszego miejsca przez jakiś czas na pułce książkowej:
Stubenraucha komentarz prawa austrjackiego ? A oprócz tego dzieła,
ileż człowiek ten napisał dzieł prawniczych i politycznych „austrjackich!” W
uniwersytecie tutejszym wykładał on prawo handlowe i umiejętność
administracyjną. Był człowiekiem wysokiej inteligencji, mężem powszechnego
zauśania w Wiedniu. Wysoko ceniony jako prawnik austrjacki, był nauczycielem
prawa przy dworze. Pamiętam jak dworską karetą zajeżdżał przed uniwersytet na
wykłady. Szlachcic austrjacki, zaleca
39
jącej powierzchowności, w
manierach i całym ustroju zewnętrznym był kompletnym „arystokratą”. Podczas
prelekcji zwykł był poprawiać to mankiety, to krawatkę, to kołnierz od koszuli;
drobiazgowa ta troskli wość i niezwykła staranność w całym ubiorze zdradzały
człowieka kładącego więcej wagi na zewnętrzność, aniżeli na treść. Znany koniec
jego: obrany kasjerem jakiegoś stowarzyszenia, sprzeniewierzył wielką sumę –
struł siebie i żonę.
Nie mogę sobie dać rady;
Stubenrauch
i Wiedeń mimowolnie zawsze łączami się w myśli. Pierwszy jest mi najwierniejszym
obrazem, uosobieniem drugiego: świetna powierzchowność zakrywa brak charakteru;
produkcyjność na polu nie literatury, ale raczej – wydawnictwa; pism, książek i
dzieł co niemiara! – ale ściśnij je wszystkie razem, nie wyciśniesz ani myśli
żywotnej, ani iskry ducha. A w głębi pozornego bogactwa umysłowego, na dnie
pozornej twórczości umysłowej, czycha występek.